Zauważyliście, że jak na „historyczną wizytę” wizyta prezydenta Andrzeja Dudy i premiera Donalda Tuska w Stanach Zjednoczonych bardzo szybko przestała interesować media? Miały być fanfary z okazji ćwierćwiecza przynależności do Sojuszu Północnoatlantyckiego, a skończyło się na poklepaniu po plecach i konieczności wydania dużych pieniędzy na amerykański sprzęt. To jednak zapewne i tak wystarczy Polakom, którzy pałają ślepą miłością do Wielkiego Brata zza oceanu.

W chwili, gdy pisze te słowa, niemal dosłownie usycha mi ręka. Muszę bowiem pochwalić… byłego prezydenta Bronisława Komorowskiego. Komentując wizytę Dudy i Tuska u prezydenta USA Joe Bidena stwierdził, że żadnego zapowiadanego przełomu nie było, czym naraził się zwłaszcza zwolennikom Prawa i Sprawiedliwości.

Pozostawiając na bok logikę plemiennego sporu i „osiągnięcia” samego Komorowskiego w polityce zagranicznej, nie da się nie przyznać mu racji. Biden nie tylko z powodu sklerozy zapomniał o spotkaniu z Dudą i Tuskiem już po paru godzinach, a oni sami również nie mieli zbyt wiele do powiedzenia. Ot, parę komunałów o polsko-amerykańskim sojuszu i rozmowach na temat bezpieczeństwa.

Jedyny konkret przedstawiony mediom satysfakcjonuje głównie stronę amerykańską. Tamtejszy przemysł zbrojeniowy zarobi na sprzedaży Polsce prawie dwóch tysięcy rakiet i kilkudziesięciu śmigłowców. Nihil novi chciałoby się rzec, bo Wojsko Polskie jest od lat wiernym odbiorcą sprzętu zza oceanu. Pytanie, czy rzeczywiście zawsze dostosowanego do polskich potrzeb…

Tak czy inaczej, Duda i Tusk nie osiągnęli niczego, ponieważ nie taka jest rola Polski w polityce USA. Od lat pozostając wiernymi wykonawcami każdej suflowanej przez Amerykę decyzji, polscy politycy nie są w stanie osiągnąć niczego, czym mogliby się realnie pochwalić. Politykę Warszawy wobec Waszyngtonu najlepiej obrazuje bowiem scena z czerwca 2021 roku, gdy Duda i Biden porozmawiali chwilę na korytarzu w Brukseli.

Do żadnej refleksji na ten temat nie jest zdolne same społeczeństwo, któremu wystarczy hasło o „spełnieniu polskich marzeń” przez dołączenie do NATO w 2024 roku. Według niedawnego sondażu sympatii do narodów, Polacy bezgranicznie uwielbiają Amerykanów, chociaż większość z nich żadnego nie spotkała. A sami Amerykanie mieliby zapewne problem ze znalezieniem Polski na mapie…

W tych cieplarnianych warunkach wciąż może rozwijać się status Polski jako republiki bananowej. Zachwycającej się statusem „wschodniej flanki NATO”, kupującej bez szemrania każdy wciśnięty jej sprzęt (czy nasi „zachodni sojusznicy” nie mieli przypadkiem rekompensować wysyłki broni na Ukrainę?) i z pokorą wysłuchującej rozkazów od Wielkiego Brata.

M.

fot. pxhere.com.