Francuskie wybory prezydenckie dzięki zwycięstwu Marine Le Pen mogą być prawdziwym ciosem dla establishmentu, ale trudno nie zauważyć, że neoliberalna francuska elita polityczna została już mocno pokaleczona w trakcie prawyborów przeprowadzonych w dwóch największych ugrupowaniach. Kandydat centroprawicy François Fillon wygrał bowiem z federalistycznym faworytem partyjnych liderów Alainem Juppé, natomiast Benoît Hamon jest zbyt lewicowy jak na standardy środowisk wspierających Partię Socjalistyczną. Ratunkiem dla obecnego neoliberalnego konsensusu francuskiej sceny politycznej ma być więc Emmanuel Macron, który co prawda jest dużo zręczniejszy, ale jest niemal kopią Ryszarda Petru.

Choć Le Pen jest dużo bardziej umiarkowana od swojego legendarnego ojca, to dalej jest uważana przez zasiedziałych liderów francuskiej opinii politycznej za główne zagrożenie dla narzuconego przez nich neoliberalnego konsensusu. Szefowa Frontu Narodowego (FN) chce bowiem przeprowadzić referendum na temat wystąpienia Francji z Unii Europejskiej, wyjść ze strefy euro oraz chronić francuską gospodarkę przed ekspansją zagranicznych korporacji, co w sposób oczywisty niepokoi francuskich dygnitarzy wspierających ideę globalizacji. Kandydatami marzeń tamtejszych elit nie są też François Fillon i Benoît Hamon. Fillon wygrał wbrew establishmentowi centroprawicowych Republikanów (LR), wspierającemu kandydaturę byłego premiera Juppé. Juppé jest zadeklarowanym zwolennikiem europejskiego federalizmu oraz strefy euro, a także nie wyrażał większej chęci powstrzymania pomysłów lewicowej inżynierii społecznej, stąd umiarkowany katolik Fillon i tak wypadał na jego tle jako przedstawiciel radykalnej zmiany. Hamon nie miał natomiast żadnych przekonujących kontrkandydatów wśród polityków Partii Socjalistycznej (PS), ale jednocześnie niemal całkowicie zaprzeczył partyjnej linii ostatnich miesięcy, ponieważ sprzeciwiał się choćby reformom prawa pracy w celu budowy państwa większej sprawiedliwości społecznej.

Z polityki do banku i z powrotem

W tej sytuacji czołowe francuskie media reprezentujące centroprawicę i lewicę wykreowały własnego kandydata na prezydenta. 39-letni Macron nie był dotąd postacią z pierwszych stron gazet, ale jest w polityce od ponad 10 lat. Swoją karierę zaczynał jako działacz socjalistów w 2006 r., lecz już trzy lata później postanowił zrezygnować z partyjnej legitymacji. Głównym zajęciem Macrona była wpierw praca jako inspektora finansowego w resorcie finansów, a następnie w prywatnym sektorze bankowości inwestycyjnej. Stąd w latach 2008-2012 obecny kandydat na prezydenta Francji pracował w banku Rothschild & Cie Banque, będącego oczywiście częścią finansowego imperium słynnej rodziny Rothschildów, zaś został w nim zatrudniony na dziesięć dni przed upadkiem amerykańskiego banku Lehman Brothers i tym samym rozpoczęciem międzynarodowego kryzysu finansowego. Macron dość szybko awansował w hierarchii i już po dwóch latach pracy stał się partnerem zarządzającym Rothschild & Cie Banque. Jego przełożeni w rozmowach z mediami podkreślają, iż ich dawny pracownik był dynamiczny, szybki oraz niezwykle inteligentny.

Największym sukcesem Macrona w Rothschild & Cie Banque było doprowadzenie do zawarcia wartej blisko dziewięć miliardów euro transakcji pomiędzy koncernami Nestlé oraz Pfizer. Francuskie media twierdzą, iż kandydat na prezydenta zarobił dzięki temu kwotę prawie 2,8 miliona euro, jednak sam Macron próbuje ukrywać rzeczywistą wartość posiadanego przez siebie majątku i do dziś nie wytłumaczył przekonująco jak otrzymał blisko 8 milionów euro prywatnego kredytu żyjąc dzięki pensji żony i dochodom ze sprzedaży swojej książki. Tym niemniej w 2012 r. wrócił do polityki, a dokładniej do państwowej administracji będąc przez dwa lata jedną z najważniejszych postaci w kancelarii prezydenta Françoisa Hollande’a. Związki z ustępującą głową państwa oraz sprawowanie w latach 2014-2016 funkcji ministra gospodarki, przemysłu i cyfryzacji jest bodaj najpoważniejszą rysą na jego wizerunku, ponieważ jest dzięki temu łatwym celem ataków ze strony swoich przeciwników wypominających mu wspieranie niepopularnego rządu socjalistów. Sam Hollande (chyba na szczęścia dla Macrona) nie udzielił mu jednak jednoznacznego poparcia, choć jednocześnie uważa kandydaturę swojego partyjnego kolegi Hamona za niepoważną. Francuski prezydent wywodzi się jednak z pokolenia twardych partyjnych aktywistów, stąd nie jest w stanie odciąć się jednoznacznie od własnego ugrupowania.

W interesie neoliberałów

Sprawowanie przez Macrona funkcji szefa resortu gospodarki w rządzie socjalistów jasno wskazuje jednak na jego gospodarcze poglądy, która notabene nie mają wiele wspólnego ani z socjalizmem, ani nawet z najbardziej umiarkowanymi ideami socjaldemokracji. Gabinet Manuela Vallsa, uznawanego zresztą za reprezentanta „prawicowego skrzydła” PS, nie bał się podnosić tematu niepopularnych reform socjalnych i gospodarczych, natomiast sam Macron jeszcze jako minister w jednym z wywiadów sprzed dwóch lat określił samego siebie jako liberała. Taki charakter ma zresztą założona przez niego w kwietniu ubiegłego roku partia „En Marche!”, której powstanie zniechęciło do niego socjalistycznych aktywistów partyjnych, uznających ten ruch niemal za sabotaż. „En Marche!”  grupujące blisko 200 tys. osób nie posiada zresztą reprezentantów we francuskim parlamencie, co może spowodować, iż Macron jako głowa państwa będzie miał ograniczone pole manewru. Ruch określa się jednak jako partia centrowa odrzucająca obecny podział na prawicę i lewicę, bowiem zdaniem jej lidera łączy on w sobie postulaty charakterystyczne dla ugrupowań prawicowych i lewicowych. Stąd też „En Marche!” w kwestiach gospodarczych wydaje się więc przypominać polskie ugrupowania konserwatywno-liberalne oraz najbardziej liberalne skrzydło francuskiej centroprawicy.

Macron uważa bowiem, że wyczerpał się dotychczasowy model społeczno-gospodarczy Francji, szczególnie jeśli chodzi o publiczne inwestycje mające zdaniem socjalistów napędzać francuską gospodarkę. Kandydat na prezydenta Francji twierdzi więc, że zwiększenie państwowych wydatków nie rozwiązało problemu masowego bezrobocia we Francji, stąd należy uwolnić gospodarkę i bardziej zaufać instynktowi przedsiębiorców, którzy jego zdaniem zaczną inwestować i wprowadzać innowacje dzięki mniejszym obciążeniom fiskalnym. Stąd Macron oferuje wyborcom program „Nowego modelu wzrostu”, a więc wprowadzenie pięcioletniego planu inwestycyjnego. W jego ramach blisko 50 miliardów euro ma zostać przeznaczonych na rozwój znajdującej się w stagnacji francuskiej edukacji, rolnictwa, służby zdrowia, czy zwiększeniu udziału sektora gospodarki opartego o środowisko. Francuzi dostrzegając niewydolność niektórych obszarów obecnego systemu nie zamierzają jednak całkowicie rezygnować z prospołecznych rozwiązań, stąd i Macron nie postuluje całkowitej likwidacji świadczeń socjalnych czy zmniejszenia płacy minimalnej, choć chce wdrożyć proponowaną już przez socjalistów reformę prawa pracy.

Fanatyk globalizacji

Neoliberalny program gospodarczy Macrona jest oczywiście powiązany z wiarą w niczym nieskrępowany wolny handel pomiędzy państwami. Dlatego lider „En Marche!” może liczyć na wsparcie centroprawicowych i lewicowych elit politycznych, które podobnie jak on popierają Transatlantyckie Partnerstwo w dziedzinie Handlu i Inwestycji (TTIP) oraz Kompleksową umowę gospodarczo-handlową (CETA) pomiędzy Unią Europejską i Kanadą. Macron jeszcze jako minister gospodarki zachwalał TTIP jako umowę korzystną dla Europy, ale jednocześnie mówił o niespełnionych warunkach nie pozwalających jeszcze na podpisanie porozumienia w tej sprawie, co nie przeszkodziło mu w deklaracji o konieczności dalszego zacieśniania współpracy między państwami unijnymi i Stanami Zjednoczonymi. Francuski polityk nie widzi też sprzeczności między przedstawianiem samego siebie jako demokratycznej barierze przeciwko Le Pen, przy jednoczesnym ignorowaniu woli europejskich obywateli. Popierając CETA Macron skrytykował bowiem rząd belgijskiej Walonii za czasowe zablokowanie podpisania tego porozumienia. Według niego krajowe parlamenty nie powinny w ogóle decydować o tej sprawie, ponieważ podobne decyzje prowadzą do „osłabienia Europy”.

Macron jest więc typowym kandydatem zwolenników globalizacji, a niektórzy krytyczni wobec niego dziennikarze nazywają go wręcz „eurofilem”. Sam lider „En Marche!” twierdzi zresztą, że jego ugrupowanie jest jedyną prawdziwie proeuropejską partią we Francji. Opowiada się bowiem za coraz ściślejszą integracją Unii, choć kilkukrotnie nie omieszkał skrytykować rządzących nią elit za pewien stopień odrealnienia, a także, co najbardziej ciekawe, za narzucanie Grecji dalszej nieprzynoszącej efektów polityki oszczędności. To jednak nie oznacza, iż Macron jest choćby przeciwnikiem polityki niemieckiej kanclerz Angeli Merkel, bo otwarcie popiera imigrację do Europy i słynną już politykę otwartych drzwi dla „uchodźców”. Silną Europę francuski polityk chce natomiast budować poprzez jednoczesne otwarcie jej rynków na produkty z USA i Kanady oraz zamknięcie jej na napływ chińskiego kapitału.

Globalizm Macrona jest przy tym oczywiście połączony z ideami „społeczeństwa otwartego” przede wszystkim na dalsze lewicowe eksperymenty społeczne i wielokulturowość. Z tego powodu jest on chociażby przeciwnikiem zakazu noszenia chust w szkołach i w pracy, ponieważ neutralność religijna Francji nie może doprowadzić do narodzin „republikańskiej religii”.

Ostatnia nadzieja establishmentu 

Im bliżej dnia wyborów, tym bardziej nachalnie Macron jest promowany w mediach. Ostatnia nadzieja neoliberalnego establishmentu jest coraz bardziej zachwalana pod każdym względem – a to jako absolwent prestiżowej szkoły finansów, a to jako… świetny pianista. Przede wszystkim jednak otrzymuje poparcie kolejnych ważnych postaci francuskiej polityki. Właśnie w tej chwili wśród działaczy PS oburzenie wzbudza deklaracja wspomnianego byłego premiera Vallsa, który oficjalnie zapowiedział głosowanie na Macrona, dołączając tym samym do innych socjalistycznych polityków takich jak minister obrony Jean-Yves Le Drian, czy też kilkunastu obecnych parlamentarzystów PS. Na tak otwarte poparcie Macrona nie pozwalają sobie politycy centroprawicy, ale po mediach wspierających establishment Republikanów widać wyraźnie, iż po cichu liczą oni właśnie na jego zwycięstwo. Znamienne, że już dawno krzyżyk na Fillonie postawił wpływowy tygodnik „Le Point”, który z lubością informuje o problemach kandydata centroprawicy z fikcyjnym zatrudnianiem członków swojej rodziny, za to stara się nie krytykować Macrona.

W tym kontekście jak najbardziej wydaje się trafna diagnoza Le Pen, która twierdzi, iż tegoroczne wybory prezydenckie i parlamentarne we Francji nie są starciem prawicy i lewicy, ale patriotów i globalistów. Macron jest nadzieją tych drugich, natomiast mimo liberalizacji programu Frontu jedyną osobą mogącą powstrzymać dalszy rozkład francuskiego państwa jest właśnie jego szefowa. Problem w tym, że choć Francuzi są coraz bardziej sceptyczni wobec elit własnych i brukselskich, to z drugiej strony nie są zwolennikami całkowitego opuszczenia struktur UE. Jeśli więc przedwyborcze sondaże nie są fałszowane należy jednak spodziewać się zwycięstwa francuskiego Petru…

M.