Tekst wyraża tylko i wyłącznie osobiste poglądy autora.

patriotyzm nacjonalizm szowinizm imperializm Nacjonalizm z patriotyzmem, często posunięte do granic absurdu, chętnie łączą przede wszystkim ich przeciwnicy. Nacjonalizm i patriotyzm rozumiane pozytywnie to również nierozłączna para dla patriotów i/lub nacjonalistów. Czy te dwa pojęcia muszą jednak koniecznie współgrać? A może by rzucić taką myśl: nacjonalizm może i potrafi funkcjonować całkowicie bez patriotyzmu, gdyż ten rodzi pewne szkodliwe konsekwencje? Ewentualnie, że patriotyzm może być dodatkiem do nacjonalizmu, jednak jego obecność nie musi być koniecznie potrzebna?
Spójrzmy z tej strony. Patriotyzm zakłada istnienie jakiejś ojczyzny, czy też ziemi, którą miłujemy. Mówi się, że patriotyzm to uczucie a nacjonalizm to doktryna wyrosła z patriotyzmu. Sięgając do źródeł tych pojęć można zauważyć, że takie stwierdzenie zmusza nas abyśmy wierzyli, że (skrótowo) z uczucia do pewnej ojczyzny wyrasta chęć zapewnienia wszystkiego dobrego narodowi, który w domyśle tę ojczyznę zamieszkuje. Jeśli spojrzeć w ten sposób, zależność patriotyzmu i nacjonalizmu trochę traci swój sens – dlaczego z uczucia do kraju ma wynikać uczucie do ludzi? Prawda, ojczyzna to przecież nie tylko kraj i państwo, ale teoretycznie także naród. Gdyby jednak tak było do końca, to nacjonalizm nie byłby potrzebny ponieważ zawierałby się w pojęciu patriotyzmu. Musi być więc jakiś szczegół, który sprawia, że te pojęcia są rozłączne.

Patriotyzm, jeśli przyjrzeć się temu zjawisku bliżej, to pewien sposób rozumowania, ograniczenie się do postrzegania świata przez biało-czerwone (w naszym przypadku) okulary. Piękna idea, piękny zamysł, który jednak ma w sobie mechanizm napędzający szkodliwe odruchy. Chodzi przede wszystkim o bardzo silny akcent na historię – bo patriotyzm nie istnieje bez spojrzenia wstecz. Chodzi o te wszystkie daty, rocznice, odwołania do wydarzeń, z których za setnym razem już nic ciekawego nie można się nauczyć, ale powtarza się się o nich do zanudzenia „bo tak przystoi patriocie”. Współcześnie bardzo częstym przypadkiem jest wykolejony patriotyzm, każący widzieć tylko to co było i ewentualnie to co jest teraz, ale i tak tylko z perspektywy „bo kiedyś byliśmy wielcy i było lepiej”. Mało tego, nakazuje uporczywie modlić się do różnych upiorów z przeszłości i doszukiwać dokoła winnych za obecny (czyli zły) stan rzeczy. A bo zabrali Kresy, a bo niemiecka piąta kolumna, a bo coś tam Rosjanie nam złego zrobili. Dodatkowo obwinia się przedstawicieli innych narodów o coś, co już dawno minęło. Jasne, naród to wspólnota pokoleń minionych, obecnych i przyszłych, jak pisał Cordeanu, ale popadanie w przesadę i obwinianie dzisiejszych pokoleń za dokonania ich dziadków to bezsens, biorąc pod uwagę nie tylko czystą logikę ale i współczesną sytuację geopolityczną Europy.

Podobnie jest z resztą w innych krajach, w tym także u naszych sąsiadów. Wszystkie grupy rzekomo nacjonalistyczne odnoszące się do ojczyzny jako pewnego konstruktu złożonego z postrzeganych przez pryzmat historii: państwa, granic, odrębności od innych narodów, popadają w tępy szowinizm. NPD, Svoboda, żeby wymienić przykłady u naszych dwóch największych sąsiadów. Nie są to partie nacjonalistyczne, albo są nimi tylko w niewielkim stopniu, gdyż tak naprawdę przedkładają tę swoją ojczyznę, postrzeganą w dodatku z perspektywy kilkudziesięciu lat, nad realne potrzeby narodu. Naród to nacja, a pragnienie w pierwszej kolejności dobra nacji a nie państwa, flagi i wspomnień z zamierzchłej przeszłości, to właśnie nacjonalizm. Każde odwołanie do ojczyzny, w jakichś konkretnych jej granicach, prowadzi siłą rzeczy do doszukiwania się mitu: chwili na przestrzeni czasów, kiedy ta ojczyzna była „wielka”. To naturalny odruch, że wielbiąc coś lub kogoś postrzegamy to/tę osobę prawie tylko i wyłącznie przez pryzmat największych zalet. A ponieważ granice zmieniały się, a narody przesuwały, to każdy szowinista wyrosły na skądinąd dobrze pojętym patriotyzmie znajdzie sobie moment kiedy jego ojczyzna zajmowała tereny obecnie już do niej nie należące i zapragnie wrócić do „czasów świetności”. Mało jest miejsc na kuli ziemskiej, które przez wieki należały tylko do jednej grupy etnicznej – ot, geneza większości konfliktów na tle etnicznym.
Niemcy-szowiniści uważają zatem, że skoro kiedyś wschodnie landy należały do nich, w pewnej epoce wielkości, to patriotyzm wymaga odbicia tych landów. Podobnie Ukraińcy-szowiniści mają swoje hopla na punkcie Peremyszli (dla niezorientowanych, miasto w Polsce, tak zwany Przemyśl) i uważają, że miasto z całą okolicą to typowo ukraińska ziemia, chwilowo tylko zamieszkała przez Lachów (dla w dalszym ciągu niezorientowanych, pogardliwe określenie na Polaka; wśród rosyjskojęzycznych funkcjonuje również określenie „pszeki”). My z kolei bardzo sobie cenimy przyznany nam dość przypadkowo Wrocław i ziemie zachodnie, ale o ile tylko jesteśmy takimi szowinistami „ziemi i granic”, krzyczymy bzdury o polskim Lwowie, polskim Wilnie, czasem nawet co bardziej zdesperowani chcą polskich portów nad Morzem Czarnym. Takie przykłady można mnożyć, jednak wniosek jest jeden. Patriotyzm to nie tylko piękne przywiązanie do flagi, godła, hymnu i historii. Patriotyzm „flagi i ziemi” w nieodpowiednich rękach prowadzi w prostej linii do szowinizmu, czerpania jak najgorszych wzorców z historii, szukania zaczepki wśród sąsiadów, a czasem nawet snucia wielkoimperialnych planów, które gdyby miały się ziścić, oznaczałyby nic innego jak ciemiężenie innych narodów.

Porzucenie szkodliwie rozumianego patriotyzmu rodzącego szowinizm mogłoby dać sporego kopa ruchom nacjonalistycznym we współczesnej Europie, jeśli tylko te ruchy zrozumiałyby, że wrogiem często nie jest człowiek po drugiej stronie granicy mówiący w innym języku, a zazwyczaj człowiek mówiący w tym samym języku, propagujący pośród własnego narodu szkodliwe trendy: ponadnarodowy imperializm, kapitalizm, syjonizm, materializm, sybarytyzm, internacjonalizm i multikulturalizm… Wyliczanka jest długa. Dodatkowo, trzeba odrzucić w końcu bezsens pławienia się w historii i doszukiwania imperialnych wątków, a zrozumieć, że każde imperium opiera się na krzywdzie drugiego człowieka, który ma takie samo prawo do wolności, własnej wolnej nacji i własnego skrawka ziemi, do którego będzie mógł być przywiązany w pozytywny, prawdziwie patriotyczny sposób.
Na szczęście z roku na rok coraz więcej nacjonalistów wybiera nacjonalizm przyszłościowy, progresywny, pozbawiony zbędnego balastu szkodliwego patriotyzmu ograniczonego do szowinizmu, pilnowania granicy i modlenia się do dawnych epok w historii przy jednoczesnym snuciu planów odbicia rzekomo „swoich” ziem. W końcu zaczynamy rozumieć, że historia to tylko nauczycielka, pewien punkt odniesienia w patrzeniu na przyszłość, a nacjonalizm bez szowinizmu jest jak najbardziej otwarty na współpracę dla wspólnego dobra. Nowoczesny nacjonalizm odrzuca myślanie w kategoriach historycznych, kategoriach nienaruszalności granic, czy kategoriach czysto etnicznych, co dawniej tak często prowadziło do konfliktów. I myśląc właśnie o przyszłości trzeba się na taki nowoczesny tok rozumowania przestawić. Tylko w ten sposób może się ziścić wizja Europy wolnych narodów. Losy całego kontynentu europejskiego zależą od wspólnego głosu narodów suwerennych, niepodległych, zgodnych, świadomych pochodzenia realnego, a nie wyimaginowanego zagrożenia.

SC