Feministki niemalże w całej Europie czekały na strasburski wyrok w sprawie Alicji Tysiąc i ”Gościa Niedzielnego”, który od momentu ogłoszenia wzbudził w Polakach wiele emocji. I już teraz tryumfują nad wygraną, która jest zwycięstwem nie tylko dla powódki, ale przede wszystkim ruchów feministycznych w całym kraju.

 

Jestem naprawdę szczęśliwa i zaczynam wierzyć, że Polska stanie się jednak krajem praworządnym – skomentowała na bieżąco Teresa Jakubowska z RACJI Polskiej Lewicy. Wtórowały jej przy tym wszystkie wspierające Alicję Tysiąc organizacje na rzecz wolności i praw kobiet. Według uzasadnienia Ewy Tkocz, przewodniczącej składu orzekającego ”chrześcijaństwo jest religią miłości i takim też językiem miłości powinni posługiwać się autorzy katolickiego tygodnika”

 

Co na to skazany przez trybunał Gość Niedzielny i wydająca go archidiecezja katowicka? Oczywiście zgodnie nadal twierdzą, iż wyrok jest jawnie niesprawiedliwy i uderza on mocno w wolność słowa. I nie są w tym przekonaniu odosobnieni: na stronie internetowej czasopisma możemy znaleźć wiele słów popracia od znanych i cenionych osobistości takich jak; Rafał Ziemkiewicz, Paweł Kowal, Jarosław Gowin czy Kukiz.

 

Niestety żadne słowa popracia nie zmienią decyzji sądu, wyrok jest prawomocny.

Odchodząc jednak od całego tego zgiełku, chciałabym zająć nieco inną stroną tej sprawy, a mianowicie osobą, która mimo wszystko za parę lat stanie się najbardziej poszkodowaną istotą całej tej sytuacji; Julią. Ta niespełna dziesięcioletnia dziewczynka jest dzieckiem pani Tysiąc, którego lekarze usunięcia odmówili. To przez urodzenie Julii, powódka mogła ostatecznie stracić i tak już ostro pogarszający się w czasie ciąży wzrok. Jak powiedziała w jednym z wywiadów Tysiąc, dziewczynka pytała ją już o to, czy to prawda, że mama nie chciała by ona się urodziła.

 

Odpowiedziałam, że prawda. Wyjaśniłam jednak, że to nie jest temat, na który możemy rozmawiać teraz, kiedy ma osiem lat, ponieważ jest za mała, żeby zrozumieć wiele rzeczy. Zapytałam, czy ufa temu panu, który wypisuje różne rzeczy, czy mamie? Odpowiedziała, że mamie, i na tym skończyłyśmy rozmowę. – powiedziała w jednym z wywiadów dla Newsweeka. – Miałam wadę wzroku minus 20 dioptrii, trzech okulistów powiedziało, że rodząc trzecie dziecko, mogę całkiem stracić wzrok. Byłam przerażona. Ciągle myślałam o tym, że zostanę niewidoma z trojgiem małych dzieci i co zrobię? Jak będę wtedy żyć? Kto mi pomoże? Po prostu strasznie się bałam. Ludzie nie potrafią sobie wyobrazić, jaki strach mnie przepełniał na myśl o utracie wzroku. Nie myślałam o nienarodzonym dziecku, ale o tych dzieciach, które już miałam. Co się z nimi stanie? Zabiorą je i oddadzą do domu dziecka, bo ja, niewidoma matka, sobie nie poradzę.



Nad kobietą zapanowały silne emocje takie jak bezradność, lęk i strach przed nieznanym. Czy to jednak usprawiedliwia ją do takiego czynu? Julia jest dziś jeszcze małym dzieckiem, które niewiele rozumie, ale czy za parę lat kiedy podrośnie, tak samo zaufa mamie, aniżeli temu, co przeczyta w internecie bądź dowie się od innych ludzi?

 

Alicja Tysiąc biadoli nad nienawiścią, z którą spotkała się ze strony zagorzałych przeciwników aborcji, tudzież najczęściej środowisk katolickich. Zastanawia mnie też fakt; czy ktokolwiek z tych samych środowisk wyciągnął rękę do wystraszonej i bezradnej kobiety na skraju załamania? Jak sama, wychowując już dwójkę dzieci, miała sobie poradzić z takim problemem? Gdzie jest ojciec tego dziecka? Gdzie jest opieka społeczna?

 

Dziś Alicja Tysiąc łapie się już pod pierwszą grupę inwalidzką i sama wychowuje trójkę dzieci, z czego jedno z nich jest chore na epilepsję i wirusowe zapalenie wątroby typu B. Jak sama twierdzi, dostawała zapomogi od różnego rodzaju organizacji, ale ze względu na nagonkę na jej osobę, nie ufa ludziom i boi się ataków. Na razie dzięki wygranej rozprawie otrzyma wynagrodzenie i przeprosiny na łamach Gościa, co trochę zrekompensuje jej wysiłek, ale uważa, że całe zamieszanie wokół jej rodziny potrwa.

 

Czy można się dziwić? Wciąż żyjemy w kraju wyznaniowym, w którym coraz częściej nie tylko łamie się chrześcijańskie zasady, ale przede wszystkim wolność słowa. Gość Niedzielny czuje się zakneblowany, a katolicy zgodnie mówią, że wyrok Trybunału jest zbyt daleko idącą ingerencją w prawo polskie. Czy często spotykane w środowiskach katolickich nazywanie rzeczy po imieniu jest obrazą dla jednostki? Bo przecież właśnie o tą kwestię poszło, a może raczej dwa słowa: ”niedoszła morderczyni”, których użył ks. Marek Gancarczyk w swoich artykułach. Czy w takim razie wszystkie kobiety, które dokonują aborcji, nie ważne czy to z powodów medycznych, zagrożenia zdrowia czy osobistych, nie powinny pozywać do sądu tych, którzy takim nazewnictwem się posługują? Czy nazywanie czynów po imieniu aż tak bardzo boli i kłuje w sumienie?

 

Obie strony są w gruncie rzeczy winne; pani Tysiąc na zniszczenie życia małej Julii, środowiska katolickie za ostrą i brutalną nagonkę na jej osobę i de facto jej rodzinę. Języka miłości niestety już dawno tu zabrakło i nigdy go nie będzie, kiedy będziemy dyskutować o takich sprawach jak aborcja czy eutanazja.

 

Agnieszka Pawłowska