Od początku marca Niemcy mają otworzyć szerzej swój rynek pracy dla pracowników z Ukrainy, co spędza sen z powiek polskim przedsiębiorcom. Z tego powodu starają się oni znaleźć alternatywne źródła taniej siły roboczej, którą chcą obecnie pozyskać z Białorusi. Agencje pracy podkreślają, że Białorusini mają jednak słabą tradycję emigracji zarobkowych.

Otwarcie niemieckiego rynku pracy dla specjalistów spoza Unii Europejskiej przekładano kilkukrotnie. Ostatecznie ma to nastąpić od 1 marca 2020 roku, choć według oficjalnych deklaracji do naszych zachodnich sąsiadów mają trafiać przede wszystkim osoby posiadające wysokie kwalifikacje, a także znające język niemiecki. Polscy pracodawcy przygotowują się jednak na „najgorsze”.

Według obecnych szacunków, do Niemiec może wyjechać blisko 400 tys. z blisko 1,5 mln Ukraińców przebywających obecnie w Polsce. Tymczasem zapotrzebowanie rynkowe na pracowników wcale nie maleje, dlatego agencje pracy mają poszukiwać przedsiębiorcom nowych źródeł pozyskiwania taniej siły roboczej. Ukrainę może więc pod tym względem zastąpić Białoruś.

Przedstawiciele agencji zatrudnienia zauważają przy tym, że Białorusini w porównaniu do Ukraińców nie mają większych tradycji emigracji zarobkowych, a także przywiązują się do jednego miejsca zatrudnienia. Jednocześnie Białorusini mają być „tak samo pracowici”, jak Ukraińcy, a ponadto są „mobilni i chętni do pracy w godzinach nadliczbowych”. Dodatkowym atutem ma być bliskość kulturowa i językowa.

Eksperci wypowiadający się dla portalu Interia.pl podchodzą jednak sceptycznie do możliwości pełnego zastąpienia Ukraińców przez Białorusinów. Zwracają oni uwagę głównie na mniejszy potencjał demograficzny (Białoruś jest pod tym względem czterokrotnie mniejsza od Ukrainy), a także na wyższy poziom życia na Białorusi niż na Ukrainie, nie wspominając już o dużo bardziej stabilnym systemie społeczno-politycznym.

Na podstawie: biznes.interia.pl.