riot-mNa początku zacytuję słowa trzech wybitnych nacjonalistów, którzy zostali zamordowani:

„W tych wyborach głosowanie wydaje się mniejszym złem. Lecz nie powstanie stąd nasza Hiszpania, ani nie będzie tam naszego ducha. Tam jest atmosfera mętna, już wyczerpana, jak w tawernie pod koniec pijackiej nocy. Nie tam jest nasze miejsce. Nie zamierzamy iść spierać się o zwyczajowe niesmaczne resztki brudnego bankietu. Nasze miejsce jest na zewnątrz, nawet jeśli, być może, przejdziemy mimochodem przez tamto. Nasze miejsce jest na wolnym powietrzu, pod czystym nocnym niebem, z bronią w ręku i na wysokości, w gwiazdach. Niech inni zajmują się nadal swoimi ucztami. My, na zewnątrz, w napiętej czujności, żarliwej i niezawodnej, już przeczuwamy brzask w rado­ści naszych dusz” – José Antonio Primo de Rivera, hiszpański nacjonalista.

„Prawo honoru: podążajcie wyłącznie drogą honoru. Walczcie i nigdy nie okazujcie tchórzostwa. Pozostawcie drogę niesławy innym. Lepiej zginąć w honorowej walce niż zwyciężyć przy pomocy podłości” – Corneliu Codreanu, rumuński nacjonalista.

„Rewolucja myślenia i rewolucja działania – oto droga po której dążymy” – Jan Mosdorf, założyciel ONR.

A teraz czas na moje refleksje o niedawnym marszu i debatach wokół niego. Lecz przede wszystkim o strategii działności politycznej, którą powinni przyjąć radykalni nacjonaliści.

Media i politykierzy a my

Marsz Niepodległości wywołał wiele zamieszania w prasie, telewizji, internecie i wszędzie, gdzie tylko dyskutuje się o polityce. Trudno opisywać pomyje wylewane przez media głównego nurtu. Skupmy się zatem innym aspekcie.

Warto podkreślić słowa pewnego znanego podróżnika, dalekiego przecież od radykalnych klimatów, który poparł akcję spalenia tęczy. To pokazuje, że można wypowiadać się w mediach normalnie, tzn. stojąc po stronie prawdy bez względu na możliwe konsekwencje. Jak różna jest jego postawa od rzeszy tych, którzy od razu zaczęli się „odcinać” lub bredzić o wszechobecnych „młodocianych bandytach i prowokatorach”. Ten żałosny spektakl kajania się trwa już od dłuższego czasu.

Do czego prowadzi wieczne „odcinanie się” widzimy dobrze na przykładzie zdrajcy Giertycha, służącego obecnie wiernie Tuskowi, Komorowskiemu i Platformie Obywatelskiej. Pytanie czy chcemy rzeczywiście walczyć w imię Narodu, czy też robić za mięso armatnie i chłopców na posyłki dla różnej maści politykierów? Nikt chyba nie chciałby, aby powtórzyła się sytuacja z obecnością LPR w sejmie i kompromitacją dla nacjonalizmu, jaką ta obecność przyniosła. Jeżeli w ogóle ma sens obecność w parlamencie, to tylko jako dodatek, a na pewno nie główna forma działalności nacjonalistów.

Demonstracja jako forma buntu

Oprócz słów potępienia dla „nieodpowiedzialnych chuliganów” ze strony lewicy i prawicy, pojawiły się także bardziej „konstruktywne” postulaty. Niektórzy sugerują na przykład, że „formuła Marszu się wyczerpała”.

Częściowo jest to prawda, tylko, że w dokładnie odwrotny sposób niż sądzą osoby chcące bardziej „pokojowych” pochodów. Podstawowy problem jest taki, że pokojowe marsze mają sens tylko na początku – jako narzędzie propagowania idei. Demonstracje i wystąpienia o charakterze rewolucyjnym to wyższy poziom. Gdy idea jest już odpowiednio szeroko rozpowszechniona, trzeba iść dalej – za ciosem – i przechodzić do kolejnych etapów.

Marsz, który przejdzie sobie z punktu A do punktu B i po którym ludzie rozjadą się do domów nie ma większego sensu. Oczywiście nie chodzi o to by atakować na oślep i narażać się na niepotrzebne straty. Ale zorganizowane i przemyślane akcje bezpośrednie wymierzone w konkretne cele to co innego. „Flash mob” pod siedzibą lewactwa, czy spalenie pedalskiej tęczy – to dobre przykłady na konkretne akcje. Marsz dziesiątek tysięcy osób to jest właśnie szansa na wykorzystanie buntowniczego potencjału. Oczywiście wszystko z głową i biorąc pod uwagę możliwe konsekwencje. Niepodważalnym faktem jest, że w obliczu kryzysu Państwa wielotysięczne demonstracje, połączone np. ze strajkiem generalnym mogą stać się początkiem rewolucji.

Konfrontacja zamiast kompromisów

Oczywiście, że radykalne działania mogą ściągnąć represje Systemu zarówno dla poszczególnych nacjonalistów, jak i dla całego ruchu. Musimy jednak pamiętać, że legalne istnienie takiej czy innej struktury, takiego czy innego wydarzenia itd. jest tylko środkiem, a nie celem samym w sobie. Przykładowo za komuny NOP istniał przez dziesięć lat nielegalnie w podziemiu i jakoś działał. Nie mówiąc już o innych większych organizacjach, takich jak Solidarność Walcząca, która robiła liczne zadymy i atakowała Komunę bezpośrednio i bez kompromisów. To właśnie ludzie tacy jak Wałęsa, którzy za wszelką cenę pragnęli działać legalnie okazali się zdrajcami i poszli na układy z komunistami.

Legalizm – czyli chęć działania zawsze i wszędzie zgodnie z obowiązującym prawem – to pułapka dla każdego ruchu nacjonalistycznego. Tymczasem należy uświadomić sobie, prawo nie jest niczym niezmiennym. To raczej wynik pewnych umów pomiędzy rządem a społeczeństwem. Im bardziej społeczeństwo jest aktywne i niezależne, tym bardziej rząd musi się z nim liczyć. A jeżeli rząd ma za nic postulaty społeczne – dochodzi do rewolucji. Nam powinno zaś chodzić właśnie o Rewolucję.

Celem  nacjonalistów, powinno być więc wykorzystywanie każdej okazji do radykalizacji nastrojów społecznych i kierowanie nagromadzonej energii do uderzenia w konkretne cele. Musimy być obecni wszędzie: na marszach historycznych, na protestach związków zawodowych, na pikietach obrońców życia, na blokadach eksmisji lokatorów, na demonstracjach przeciwko imigrantom, na akcjach ekologicznych. Obecni, nie jako bierni uczestnicy, lecz jako aktywna siła – zawsze na pierwszej linii, zawsze z jasnym rewolucyjnym przesłaniem. To za nami powinni iść ludzie. To my mamy dawać im przykład i nadzieję.

Demokracja matką manipulacji, zdrady i klęski

Z legalizmem, łączy się jeszcze groźniejsze zjawisko – reformizm. To wiara w to, że System można naprawić metodami demokratycznymi. Zazwyczaj zwolennicy tego podejścia postulują uczestnictwo w demokratycznej grze wyborczej lub tzw. „marsz przez instytucje”. Obie te koncepcje są błędne, obie prowadzą do wzmocnienia Systemu, nie przynosząc jednocześnie trwałych zmian. Angielski nacjonalista i twórca dystrybucjonizmu, Hilaire Belloc, powiedział kiedyś, analizując własne doświadczenia polityczne: „Jeśli nawet demokracja może zmienić cokolwiek, to władza i tak zmarnuje te osiągnięcia”. Jak to rozumieć? Otóż wybory i parlamentaryzm to sposób kanalizowania autentycznych pragnień Narodu. Dzięki nim System może kontrolować społeczeństwo i zapobiegać ewentualnym niepokojom. W jaki sposób?

Przeanalizujmy dwa przykłady. W obecnym niewolniczym Systemie występują dwa główne problemy: kwestie ekonomiczne i kwestie narodowościowe. Obie generują napięcia i konflikty mogące stać się zarzewiem przyszłego buntu. Jednak System posiada swój układ immunologiczny pozwalający mu zdusić każdy możliwy bunt zanim do niego dojdzie. Tym układem odpornościowym są wybory i parlament. Jeżeli zaostrzają się problemy ekonomiczne, poparcie zaczynają zdobywać partie socjal-demokratyczne, które realizując pewien program reform, uspokajają nastroje. Zapewnia to dalsze trwanie kapitalizmu. Z drugiej strony masowy napływ imigrantów generuje konflikty z miejscową ludnością. W takich okolicznościach poparcie zaczynają zdobywać populistyczne partie prawicowe, realizując pewne reformy, np. zmniejszając napływ imigrantów i zaostrzając prawo, co znów prowadzi do uspokojenia nastrojów społecznych. Pozwala to jednak na dalsze trwanie multikulturalizmu.

Jak widać parlamentaryzm kanalizuje gniew Narodu na każdej płaszczyźnie, zapewniając istnienie Systemu. Naprzemienne rządy „lewicy” i „prawicy” to dwie strony tej samej fałszywej monety. Musimy odrzucić pokusę drogi reformistycznej. Naszym celem może być jedynie Społeczna i Narodowa Rewolucja, która raz na zawsze zniszczy System demoliberalny i wyzwoli Naród.

Nie grajmy fair play, czyli stwórz swoje reguły

Jak wyraźnie pokazują powyższe przykłady, legalizm i reformizm z pozoru kuszące łatwym sukcesem w istocie prowadzą do ostatecznej klęski. Autentyczni władcy posiadają wpływy, pieniądze, technologię kontroli i lata doświadczeń. My mamy tylko naszą silną wiarę w słuszność ideałów. Wchodząc do demokratycznej rozgrywki szybko wpadniemy w zastawione pułapki i ugrzęźniemy w bagnie. No chyba, że ktoś z „nas” rzeczywiście marzy o karierze zawodowego politykiera. Wtedy drogę do kariery będzie miał otwartą, tylko co taki zdrajca ma wspólnego z nacjonalizmem?

Zabawa w wyborcze przepychanki „lewicy” i „prawicy” przypomina mecz piłki nożnej. Tylko, że to System i jego faktyczni władcy są sędziami. Musimy przerwać tę zabawę. Przestać grać według reguł fair play, a najlepiej na wstępie wbiec na boisko i uderzyć sędziego. Potem, na zdobytym polu walka z resztą przeciwników nie będzie już trudna.

Wracając jednak z „piłkarskich” porównań do świata realnego pojawia się pytanie jakie metody walki politycznej mamy przyjąć?

Monopol na władzę, czyli jak rozmontować System

Chyba wszyscy śledzą sytuację w Grecji. Tamtejsi nacjonaliści są sadzani do więzień, zabijani (Manolis i Giorgos R.I.P), wielokrotnie grożono im delegalizacją. Mimo to nie poddają się i nie zawracają z raz obranej drogi. Choć są w parlamencie, to głównym polem ich aktywności są ulice greckich miast. Ich strategię dobrze opisał aktywista Złotego Świtu, Elias Panagiotaros, mówiąc, że wzorem dla greckich nacjonalistów jest Hezbollah. I nie chodzi tu bynajmniej o same zamachy i terroryzm. Chodzi o coś znacznie głębszego: to strategia tworzenia alternatywnego społeczeństwa, a następnie „Państwa w Państwie”. Jak to wygląda w praktyce? Libański ruch oporu Hezbollah ma własne siły zbrojne, własne szkoły, szpitale, telewizje itd. I przede wszystkim coś najważniejszego – rząd dusz. Tą samą drogą zamierzają iść Grecy. O stosowaniu takiej strategi przez nacjonalistów pisał lata temu w „Szczerbcu” Derek Holland

Czyli mówiąc w skrócie – zamiast podporządkowywać się władzy państwowej to my powinniśmy zacząć stanowić władzę. Każda rewolucja zaczynała się w momencie, gdy ludzie odrzucili monopol na przemoc jaki w normalnych warunkach posiada rząd i jego służba porządkowa – policja. I postanowili wziąć sprawy w swoje ręce. Jednak nie każda rewolucja się powiodła. Udały się tylko te, które były odpowiednio kierowane przez rozumiejących sytuację przywódców i organizacje zdolne z poświęceniem realizować wyznaczone cele.

Sieć oporu: różne grupy – jeden cel

Ponieważ na razie takich przywódców nie ma (nie są nimi na pewno narodowcy lubiący brylować w mediach) to nie pozostaje nam nic innego, jak działać zgodnie z zasadami leaderless resistance – czyli oporu bez przywódcy. Tworzyć niezależne grupy, które będą współpracowały w ramach wspólnej sieci oporu. Kiedyś prawdziwi przywódcy pojawią się – będą to ludzie, którzy poświęcili wszystko dla sprawy. W naturalny sposób – ze sprawdzonych ludzi – ukształtuje się też struktura rewolucyjnej organizacji.

Tak dzieje się na przykład w Rosji, gdzie autorytet wśród radykalnych nacjonalistów mają nie jacyś „oficjalni” politycy z DPNI itd., tylko ludzie z grup takich jak np. z BTO, Spas, NS/WP Crew i innych, którzy siedzą za swoje idee i czyny w więzieniach. Popytajcie rosyjskich nacjonalistów kogo uważają za swoich liderów – a wskażą właśnie na nich. Niektórzy ponieśli najwyższe konsekwencje za swoją działalność (nawet oddając życie jak Dimitri Borovikov), ale ich przykład stał się wzorem do naśladowania dla młodych nacjonalistów.

Oczywiście, by taka forma oporu była skuteczna poszczególne grupy muszą być połączone jednym celem. Poszczególne z narodowych „affinity group” mogą różnić się swoimi ideami czy wybranymi metodami aktywności. Może istnieć grupa straight edge, grupa socjal-nacjonalistyczna, grupa opierająca się na wierze religijnej itd. Jedne mogą zajmować się tylko propagandą, inne akcjami bezpośrednimi. Spotykając się (w takiej lub innej formie) we wspólnym działaniu stworzą one sieć wzajemnych powiązań, opartą nie na słowach lecz na czynach. Tym, co będzie je jednoczyło stanie się działanie na rzecz wspólnego celu, jakim jest Narodowa Rewolucja.

Autonomiczni Nacjonaliści – rewolta przeciw Systemowi

W ciągu ostatnich kilku lat popularność w naszym środowisku zdobyło hasło „Narodowej Rewolucji”. Co to jednak oznacza? Narodowa Rewolucja to nie tylko pewna przenośnia, symbol, lecz również jak najbardziej realny postulat. To masowe siłowe wystąpienie przeciw Systemowi, które doprowadzi do obalenia obecnych rządów i przejęcia władzy przez siły narodowe. Tak: realne obalenie rządu i zdobycie władzy. Że dzisiaj wydaje się to niemożliwe? A komu jeszcze parę lat temu wydawały się możliwe 100-tysięczne marsze robione przez narodowców?

Oczywiście, błędem byłoby naiwne przekonanie o tym, że Narodowa Rewolucja, nadejdzie spontanicznie sama. Czekają nas całe lata ciężkiej pracy u podstaw. Ale pracy z jasno wskazanym celem. Kropla drąży skałę, my też musimy bezustannie podkopywać fundamenty Systemu, zarażać świadomość rodaków naszymi ideami oraz pracować nad samorozwojem. Jak pisał w tekście pod tytułem „Ku krytyce pozytywnej” Dominique Venner (fransucki historyk-nacjonalista), na dzień dzisiejszy podstawowym zadaniem dla wszystkich prawdziwych nacjonalistów jest osiągnięcie świadomości rewolucyjnej. A później praca nad realizacją podjętych zadań. Wszyscy musimy intelektualnie i fizycznie przygotować się do ostatecznego uderzenia w System.

Nadchodzi ciężki czas i każdy będzie musiał zdecydować, czy chce być karierowiczem czy Politycznym Żołnierzem. Twórzcie zatem autonomiczne grupy i walczcie z Systemem wszelkimi dostępnymi metodami. I przede wszystkim zawsze głośno mówcie prawdę. Ona naprawdę wyzwala. A Narodowa Rewolucja nastąpi szybciej niż się wielu wydaje.

I pamiętajcie: droga nacjonalisty to najtrudniejsza z możliwych życiowych dróg. Ale jedyna, która prowadzi do zwycięstwa. Zwyciężymy!

Pogrom

Tekst nadesłany. Link do udostępniania na portalach społecznościowych: http://url2it.com/jilhd