Prawo i Sprawiedliwość ma wyraźny problem z oddolnym charakterem Marszu Niepodległości, o czym świadczy kakofonia polityków tej partii w sprawie kolejnych obchodów Święta Niepodległości. Minister kultury Piotr Gliński chce więc „upaństwowić” demonstrację, minister spraw wewnętrznych i administracji Joachim Brudziński takich ambicji nie ma, natomiast europoseł Zdzisław Krasnodębski oraz żydowski lobbysta Jonny Daniels atakują uczestników niedzielnego Marszu za bycie narodowcami. Jeden z publicystów proponuje z kolei rządzącym utworzenie spółki „Marsz Niepodległości”, którą będą mogli oni obsadzić swoimi ludźmi.

Manewry obecnej władzy, obliczone na przejęcie Marszu Niepodległości, były świetnie widoczne już w ubiegłym tygodniu. Delegalizacja demonstracji przez prezydent Warszawy Hannę Gronkiewicz-Waltz wydawała się być wręcz na rękę Prawu i Sprawiedliwości oraz Zjednoczonej Prawicy, ponieważ obóz rządzący dosyć szybko ogłosił organizację własnego przemarszu. Co prawda prezydent Andrzej Duda jeszcze parę dni wcześniej twierdził, iż ma zbyt napięty kalendarz, aby uczestniczyć w takim wydarzeniu, lecz jak widać ustępująca prezydent stolicy znalazła bardzo sprawny sposób na „reformę” grafiku głowy państwa.

Od początku było jednak wiadomo, że sąd uchyli nielegalną decyzję Gronkiewicz-Waltz, stąd rządzący musieli na nowo podjąć rozmowy z organizatorami Marszu Niepodległości. Do dzisiaj zasadniczo nie wiadomo co tak naprawdę wówczas ustalono – media publiczne mówią bowiem o jednym „Biało-Czerwonym Marszu”, natomiast narodowcy o dwóch oddzielnych manifestacjach, które miały zostać uzgodnione właśnie podczas wspomnianych negocjacji.

Widać więc wyraźnie, iż PiS ma spory problem z Marszem Niepodległości, ponieważ chciałby go przejąć, lecz spora część jego elektoratu (który 11 listopada co roku uczestniczy przecież w tej manifestacji) nie byłaby zachwycona jego ordynarną kradzieżą. Tymczasem właśnie do takiego kroku nawołuje wspomniany Gliński, który w wywiadzie dla „Dziennika Gazety Prawnej” z 9 listopada stwierdził wprost, że największą przeszkodą w odwołaniu Marszu był jego charakter jako imprezy cyklicznej. Teraz minister kultury i dziedzictwa narodowego uważa z kolei, że „Marsz powinien być marszem państwowym na stałe”, co powtórzył w dwóch wywiadach.

Środowiska PiS starają się dodatkowo obsmarowywać uczestników demonstracji. Krasnodębski, będący europosłem i wykładowcą uniwersytetu w niemieckiej Bremie, napisał więc na Twitterze, iż „narodowcy to podobno wielcy patrioci, dlaczego więc w to wielkie, piękne święto piją bez umiaru, przeklinają aż uszy więdną i sikają po bramach?”, sugerując tym samym, że podobne zachowania nie mają miejsca wśród zwolenników jego partii, chociaż także oni biorą udział w manifestacji. Drenujący państwowe spółki żydowski lobbysta Daniels w wywiadzie dla jednego z amerykańskich dzienników twierdził natomiast, że na czas Marszu „wiele osób uciekło z Warszawy”.

Jednocześnie w ekipie rządzącej panuje spory chaos informacyjny, ponieważ Brudziński zaprzeczył doniesieniom o próbach przejęcia manifestacji. Szef MSWiA co prawda jeszcze w niedzielę sugerował, że Marsz Niepodległości (a dokładniej „Biało-Czerwony Marsz) był udany z powodu „odpowiedzi Polaków” na wezwania prezydenta i premiera, lecz wczoraj stwierdził, iż za rok w razie braku porozumienia Marsz nie będzie „siłowo przejmowany” przez jego środowisko.

Próby podebrania manifestacji przez władzę skomentował najcelniej konserwatywno-liberalny publicysta Łukasz Warzecha. Zasugerował on na Twitterze, aby rządzący stworzyli spółkę skarbu państwa pod nazwą „Marsz Niepodległości S.A.”, ponieważ dzięki temu będą mieli kolejne stanowiska do obsadzenia przez swoich ludzi. Warzecha przypomniał przy tym, iż bez pracy pozostaje wciąż Maciej Świrski, czyli pierwszy prezes trwoniącej publiczne pieniądze Polskiej Fundacji Narodowej.

Na podstawie: dorzeczy.pl, wpolityce.pl, twitter.com.

Zobacz również:

Rządzący chwalą się prześladowaniami politycznymi