Jacek Bartosiak jest mistrzem autopromocji, dlatego swoją „Rzeczpospolitą między lądem a morzem” narobił przed rokiem sporo szumu, który wokół jego osoby trwa zresztą do dzisiaj. W przypadku tej książki zupełnie jednak niezasłużenie, bo nie ma w niej zasadniczo nic odkrywczego, zaś tłumaczenie geografią wszystkich prawideł współczesnej polityki międzynarodowej jest daleko idącym uproszczeniem.

Oczywiście trudno czynić mecenasowi zarzut z powodu jego marketingowych zdolności. Jest wręcz przeciwnie, w natłoku informacji trafiających na co dzień do osób zainteresowanych sztuką jest rzeczywiście zaciekawić odbiorcę czymś nowym. Bartosiak świetnie porusza się w świecie nowoczesnych technologii, dlatego jest w stanie dotrzeć do sporej grupy osób, jeśli bierze się pod uwagę fakt, że wydarzenia na arenie międzynarodowej nie cieszą się zbyt daleko idącą popularnością wśród Polaków.

Redakcja leży

Sprawa wygląda jednak nieco gorzej, gdy choćby wsłucha się w wykłady Bartosiaka. Wówczas można dojść do wniosku, że potrafi on rzeczywiście doskonale wypromować własną osobę, lecz już nieco gorzej idzie mu z umiejętnością przekazywania informacji. Co prawda nie jest on nudziarzem, którego chce się wyłączyć na YouTube po minucie słuchania, ale jego wypowiedzi są mocno chaotyczne. Stara się po prostu przekazać zbyt dużo faktów i własnych obserwacji, stąd jakość cierpi z powodu ilości.

Podobnie jest z jego głośną pracą, wydaną na stulecie polskiej niepodległości. Widać wyraźnie, że Bartosiak pisząc „Rzeczpospolitą między lądem a morzem” bardzo się spieszył, aby zdążyć na tę rocznicę, co odbiło się w sposób znaczący na jakości jego wywodu. W książce panuje bowiem chaos większy niż na punkowym koncercie, a natłok dygresji i nie zawsze potrzebnych informacji powoduje, że Bartosiak zaczyna wiele wątków, ale większości z nich nie kończy lub robi to w mało przekonujący sposób.

Przede wszystkim należy podkreślić, że nie jest to książka naukowa, chociaż mniej wyrobiony czytelnik może odnieść inne wrażenie. Publikacja jest bowiem nie tylko bardzo długa (850 stron), lecz dodatkowo autor stara się to sugerować liczbą przypisów i naukowym aparatem pojęciowym. W tym pierwszym przypadku widać jednak wyraźnie, że na niektórych stronach przypisów nie ma w ogóle, natomiast na innych potrafią zajmować większość strony. Co ciekawe Bartosiak nie zawsze przytacza numery stron publikacji z jakich korzysta, podchodząc do tej kwestii bardzo swobodnie. W przypadku niektórych cytowanych przez niego autorów można zresztą odnieść wrażenie, że… tak naprawdę ich nie przeczytał, albo co gorsza nie zrozumiał.

Gdyby „Rzeczpospolita między lądem a morzem” aspirowała zresztą do charakteru rozprawy naukowej zostałaby zdyskwalifikowana już na samym początku. Nie chodzi nawet o te nieszczęsne przypisy, ale fakt, że Bartosiak w ogóle nie napisał wstępu i zakończenia. Tak naprawdę nie wiadomo więc nic o stawianych przez niego hipotezach, zaś o problemie badawczym dowiadujemy się głównie z materiałów promujących publikację. Dodatkowo jest ona w ogóle nie zredagowana – godzinami można wyliczać błędy faktograficzne i merytoryczne, których jak widać wydawca w ogóle nie wychwycił. Z dostępnych informacji można jednak wywnioskować, że rola wydawnictwa ograniczyła się jednak tylko do druku i dystrybucji książki.

Zapewne dlatego nie wychwycono chociażby, że autor w wielu miejscach zaprzecza sam sobie. Potrafi wpierw twierdzić, że Ural jako pasmo górskie nie ma żadnego większego znaczenia, aby nieco dalej nazwać go główną barierą utrudniającą zaatakowanie Rosji z jej azjatyckiego obszaru. Dodatkowo Bartosiak na siłę czyni geopolitykami osoby nie mające z nią nic wspólnego. Wręcz patologicznym przykładem takiego zachowania może być potraktowanie przez autora osoby Hansa Morgenthau, czyli jednego z twórców nurtu realistycznego w polityce międzynarodowej. W swojej fundamentalnej pracy „Polityka między narodami” nazywał on więc geopolitykę „pseudonaukową bzdurą”, aby ostatecznie stać się w „Rzeczpospolitej między lądem a morzem”… osobą odpowiadającą za odrodzenie się geopolityki po II wojnie światowej.

Geograficzny determinizm

Niemal dokładnie rok temu rozpoczęła się dyskusja dotycząca samego sensu geopolityki. Jej krytycy przekonywali bowiem, że współczesna polska geopolityka nie jest nauką, lecz po prostu ideologią, a dodatkowo cechuje ją swoisty determinizm geograficzny. Pod tym względem najbardziej przekonujące wydaje się stanowisko dr Leszka Sykulskiego, obecnie najbardziej znanego obok Bartosiaka polskiego geopolityka, który przyznaje, że nie da się wszystkiego wytłumaczyć mapą i w niektórych przypadkach nie tłumaczy ona tak naprawdę niczego. W przypadku autora „Rzeczpospolitej między lądem a morzem” takiego rozsądku wyraźnie brakuje, stąd skupia się on głównie na wyjaśnianiu prawideł współczesnej polityki międzynarodowej właśnie geografią.

Największy krytyk Bartosiaka i jednocześnie jego kolega, dr Michał Lubina, bardzo celnie zarzuca geopolityce, że skupia się ona na analizowaniu map, ale nie poznaje polityki wewnętrznej, kultury i społeczeństw opisywanych przez siebie państw. Co prawda mecenas potrafi rozwlekać się na temat Stanów Zjednoczonych, Chin czy Rosji, jednak skupia się na ich historii i właśnie uwarunkowaniach geograficznych. Kompletnie nie ma natomiast pojęcia na temat Białorusi oraz współczesnej Azji Środkowej, stąd ograniczając się do wertowania mapy wydaje zupełnie błędne diagnozy. Zdaje się on nie rozumieć siły rosyjskich wpływów u naszego białoruskiego sąsiada, który zachowując pozorną niezależność i tak jest niemal całkowicie uzależniony od Rosji. Nie wie też Bartosiak, że większość państw Azji Środkowej (zwłaszcza Tadżykistan i Kirgistan) wręcz opierają swoje PKB na transferach pieniężnych od swoich obywateli pracujących w Rosji, a nie na chińskich inwestycjach.

Autor opisywanej publikacji między innymi z tego powodu nie jest w stanie zrozumieć współczesnej Rosji, która według niego musi poszerzać swoje terytoria, bo tak wynika z mapy. Bartosiak wydaje się nie zauważać, że mimo swoich agresywnych działań Rosja nie zajęła ani Donbasu, ani też nie przeprowadziła desantu „zielonych ludzików” w państwach bałtyckich, chociaż media od lat straszą podobnym scenariuszem. Nie zajmując się polityką wewnętrzną Rosji nie dostrzega on bowiem, że Rosją rządzą osoby zainteresowane głównie utrzymywaniem swojej oligarchicznej pozycji, a nie praktyczną realizacją imperialnych koncepcji. Nawiązywanie do nich służy głównie konsolidowaniu społeczeństwa wokół reżimu Władimira Putina, podobnie zresztą jak równie popularne, co nieprawdziwe twierdzenia o kolonizacji rosyjskiego Dalekiego Wschodu przez Chińczyków.

Czerpiąc z Giedroycia

Kolejnym trafnym zarzutem krytyków geopolityki, potwierdzanym nieświadomie przez Bartosiaka, jest twierdzenie o braku oryginalności tego nurtu analizy politycznej. Tak naprawdę geopolityka ma być przysłowiowym odgrzewaniem kotletów, ponieważ czerpie ona z koncepcji opracowanych na przełomie XIX i XX wieku głównie przez myślicieli z państw będących ówczesnymi światowymi imperiami. Dodatkowo trzyma się ona kurczowo wspomnianej już geografii, nie dostrzegając często zmian zachodzących we współczesnym świecie i w polityce poszczególnych państw.

Tak naprawdę „Rzeczpospolita między lądem a morzem” nie jest więc żadną nowatorską pracą. Abstrahując od tego, że jest w większości zbiorem (często nadinterpretowanych) dobrze znanych faktów historycznych, w warstwie recept dla naszego kraju nie przedstawia żadnych oryginalnych założeń. Bartosiak powiela po prostu twierdzenia Jerzego Giedroycia, który jak powszechnie wiadomo opowiadał się za stworzeniem „strefy buforowej” pomiędzy Polską a Rosją. Nie oceniając w tym kontekście samego zagrożenia ze strony Rosji trudno więc stwierdzić, aby autor opisywanej publikacji przedstawił coś zupełnie nowatorskiego. Definiowanie Rosji jako głównego wroga, a także dostrzeganie „klucza dla polskiej geopolityki” w Białorusi i Ukrainie jest już oklepane aż do znudzenia.

Krytykując dzieło Bartosiaka nie można jednak odmówić mu całkowicie znajomości poruszanego tematu. Widać wyraźnie, że zna się on na symulacjach i grach wojennych, stąd powołuje się on choćby na liczne rozmowy z amerykańskimi wojskowymi, chociaż jednocześnie nie jest w stanie ich w żaden sposób udokumentować. Ostatni rozdział książki jest więc poświęcony właśnie hipotetycznej wojnie Rosji z NATO, która tak naprawdę jest konfliktem polsko-rosyjskim. Także i tutaj Bartosiak musi jednak niestety obniżyć wartość swojej publikacji, ponieważ kreśli on bardzo abstrakcyjne scenariusze. W jednym z nich Polacy w związku z kryzysem politycznym w USA… przejmują dowodzenie nad amerykańskimi oddziałami przerzucanymi do naszego kraju, aby w ten sposób poprowadzić akcję ofensywną przeciwko Rosji wspieranej przez białoruską armię. Przy kondycji Wojska Polskiego, która zapewne prędko się nie zmieni, jest to symulacja zbyt daleko idąca nawet na standardy powieści fantasy…

Jak już wspomniano, autor „Rzeczpospolitej między lądem a morzem” doskonale opanował formy promocji w nowych mediach. Z tego powodu jego książka, będąca de facto powielaniem idei prometejskich, w ostatnich tygodniach jest z okazji świąt Bożego Narodzenia promowana na licznych przecenach. Nie wydaje się być ona jednak dobrą inwestycją pod choinkę, a od niektórych jej tez najlepiej zdecydowanie trzymać się z daleka.

M.