Ani zabawa granatnikiem w siedzibie Komendy Głównej Policji, ani parasol ochronny nad bratem zamieszanym w mafię VAT-owską, nie szkodzą karierze komendanta głównego Jarosława Szymczyka. Co więcej, jako pupil poprzedniej władzy nie miał żadnych problemów, aby awansować na najwyższe stanowisko w swojej formacji, chociaż Prawo i Sprawiedliwość tak lubi tropić wszelkie związki z Platformą Obywatelską. Pojawia się więc w pełni uzasadnione pytanie, co o obecnym obozie rządowym tak naprawdę wie szef policji.

Mija miesiąc od wciąż tajemniczego wybuchu w KGP w Warszawie, a my wciąż nie znamy prawdy o wydarzeniach z udziałem przewiezionego z Ukrainy granatnika. Można wręcz odnieść wrażenie, że takie rzeczy po prostu się zdarzają – szefowie policji na całym świecie co jakiś czas uszkadzają przecież stropy w swoich siedzibach. I przewożą granatniki z innego kraju, po tym jak przejdą „kurtuazyjną kontrolę” ze strony pograniczników.

Sam Szymczyk także bagatelizuje sprawę. Z opatrunkiem na uchu odniósł się do niej na antenie TVP Info, utrzymując, że żadnego granatnika nie odpalał, a broń po prostu wystrzeliła podczas jej przekładania. Zapomnijcie przy tej okazji o jakichkolwiek zarzutach. Co prawda w tym przypadku mogło dojść do złamania aż trzech artykułów Kodeksu Karnego, ale Szymczyk wciąż nie musi się tym martwić. A składać dymisji również nie zamierza.

Prokuratorskimi zarzutami może przejmować się za to brat komendanta głównego, który usłyszał ich łącznie pięć w związku ze śledztwem dotyczącym udziału w zorganizowanej grupie przestępczej zajmującej się przekrętami z VAT-em. Łukasz S. mimo tak poważnych zarzutów nie trafił jednak do aresztu. Zdaniem „Gazety Wyborczej” cieszy się on „parasolem ochronnym” ze strony lubelskiej prokuratury, natomiast według Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji nie przebywa w miejscu odosobnienia z powodu choroby onkologicznej żony.

Rodzinie Szymczyków można jedynie pozazdrościć rozpostartego nad nią „parasola ochronnego”. Zwłaszcza, że sam komendant cieszy się nim przecież nie od dzisiaj, ale od kilku ładnych lat. Czy ktoś pamięta jeszcze apel Jarosława Kaczyńskiego, który pełniąc funkcję wicepremiera ds. bezpieczeństwa musiał mobilizować swój elektorat do obrony kościołów przed „Strajkiem Kobiet”? W centrum Warszawy do akcji musiała wkroczyć wówczas Żandarmeria Wojskowa, bo Szymczyk miał zbuntować się przeciwko MSWiA.

Uległość wobec „Strajku Kobiet” nie przeszkodziła natomiast kilka tygodni później w zaatakowaniu uczestników Marszu Niepodległości. W wyniku interwencji „stróżów prawa” poważnie ranny został między innymi fotoreporter „Tygodnika Solidarność”, a na stacji kolejowej Warszawa Stadion zwyrodnialcy w mundurach urządzili „ścieżkę zdrowia’ godną swoich ojców i dziadków służących wcześniej w ZOMO. Także i te wydarzenia nie wpłynęły na pozycje obecnego komendanta głównego policji.

Nie mówiąc już o tym, że przed objęciem w funkcji w lutym 2016 roku Szymczyk był pupilkiem poprzedniej władzy. To właśnie za Platformy stale awansował w policyjnej hierarchii, otrzymując również szereg odznaczeń od jej polityków. Do dzisiaj nie budzi to większych wątpliwości w obozie rządzącym i wśród jego propagandzistów, mimo ukochanej przez nich retoryki „a za PO…”.

W tym miejscu pojawia się więc pytanie, dlaczego Szymczyk przez blisko siedem lat jest jedną z najbardziej teflonowych postaci związanych z obecną władzą. Czy jeszcze za rządów PO zbierał haki na obecną ekipę? Może ma zbyt dużą wiedzę na temat działań PiS-u podczas pandemii koronawirusa, które wzbudzają coraz więcej podejrzeń i popychają rządzących do żenujących prób zapewnienia urzędnikom bezkarności za podejmowane wówczas decyzje.

Sprawa jest tym poważniejsza, że obecna władza cały czas rozszerza uprawnienia i możliwości służb w zakresie inwigilacji obywateli. Z tej okazji coraz więcej informacji na temat nas wszystkich będzie miał człowiek, któremu nie jest w stanie zaszkodzić nawet zabawa granatnikiem w budynku komendy…

M.