Dzięki koronawirusowi z mediów praktycznie w ogóle nie wychodzi cała grupa „ekspertów”. Jednym z najbardziej znanych jest profesor Krzysztof Simon, który od początku października prowadzi krucjatę przeciwko wyjazdom na cmentarze na 1 listopada. Wczoraj ogłosił z kolei, że trwające właśnie pod szyldem „Strajku Kobiet” protesty… wcale nie są zagrożeniem epidemiologicznym.

Kampania przeciwko dniu Wszystkich Świętych rozpoczęła się w wykonaniu Simona już na początku października. Twierdził on wówczas, że odwiedzanie cmentarzy w dniu 1 listopada „jest w tym roku niemożliwe”, ponieważ wszyscy powinni przestrzegać restrykcji przeciwko pandemii koronawirusa. Medyk dodawał, iż w te święto „ten tłok będzie zabójczy”, a osoby wybierające się na groby bliskich sami mogą w niedługim czasie zostać pochowani.

„Zabójczy tłok” nie przeszkadza jednak dyrektorowi szpitala zakaźnego we Wrocławiu, gdy ma on miejsce na „Strajku Kobiet”. Simon powiedział wczoraj, że „demonstracje w maskach i w odległości na powietrzu to nie jest jakieś wielkie zagrożenie koronawirusem”. Lekarz albo specjalnie, albo nie mając żadnej wiedzy na temat demonstracji zaznaczył, iż na razie ich uczestnicy obecnie zachowują postulowane przez niego zasady dystansu społecznego.

„Na dziś ci ludzie stoją w odległości, policja też w odległości z maskami. (…) Przecież w pracy ma pan większe kontakty, (jadąc) do redakcji też pan mija kogoś na korytarzu, a to jest w zamkniętym pomieszczeniu, a to jest zupełnie co innego” – stwierdził Simon w rozmowie z dziennikarzem „Rzeczpospolitej”.

Na podstawie: rp.pl, gazetawroclawska.pl, tysol.pl.