Po raz kolejny media społecznościowe zapełniły się ekspertami od wszystkiego. Wszak w Polsce nie ma większego problemu, aby wpierw zajmować się himalaizmem, następnie tenisem, a w miarę potrzeby także epidemiologią. Trudno nie natrafić więc na wszechwiedzące osoby używające sformułowań pokroju „myśl samodzielne” czy”obudź się”. Problem w tym, że „samodzielne myślenie” sprowadza się w ich przypadku do bezkrytycznego przyjmowania wszystkiego, co pojawi się na osławionych filmach z żółtymi napisami.

Nietrudno zauważyć, że w Polsce mamy tak naprawdę ekspertów od wszystkiego. W naszym kraju mieszka więc 36 milionów selekcjonerów piłkarskich, trenerów tenisa, amerykanistów, rosjoznawców, speców od reformy sądownictwa czy internetowych zdobywców ośmiotysięcznika Nanga Parbat. Nietrudno było się domyślić, że parę dni po pojawieniu się koronawirusa w naszym kraju, szczególnie internetowa społeczność będzie wiedziała już wszystko na temat wirusów i epidemii.

Na dodatek, co jest powszechną cechą Polaków, każdy jest przekonany o własnej nieomylności. I nie chce wysłuchać argumentów drugiej strony. Tyczy się to zarówno zwolenników Prawa i Sprawiedliwości, Platformy Obywatelskiej, jak i tak zwanych „antysystemowców”. To ogółem zabawne, że przeciętny wyborca Konfederacji nie zauważa, iż pod tym względem nie różni się od swoich przeciwników. Wszak zaangażowany PiS-owiec zarzuca innym uleganie propagandzie TVN-u, Platformers widzi wszędzie odbiorców TVP, a Konfederata za zmanipulowanego uważa każdego, kto nie czerpie wiedzy z konserwatywno-liberalnej części internetu.

Każda z tych grup najbardziej zaangażowanych wyborców uważa siebie za depozytariuszy jedynie słusznej prawdy. To oczywiście powoduje, że są oni okopani na swoich pozycjach. Nie są w stanie spokojnie zapoznać się z innymi poglądami, bo to mogłoby zburzyć mozolnie zbudowaną przez nich własną rzeczywistość. Tymczasem zgodnie ze znanym powszechnie powiedzeniem, prawda może rzeczywiście leżeć pośrodku. I co wtedy ciekawego będą mieli do powiedzenia ludzie czerpiący informacje tylko z jednego źródła, lecz jednocześnie przekonani, że dzięki temu są skarbnicą wszelkiej mądrości?

Czy zresztą może istnieć osoba, która rzeczywiście będzie w pełni „myśleć samodzielnie”? Czy każdy ma ochotę stale poszerzać swoją wiedzę na podstawie różnych źródeł? Ile osób w kraju, który bije rekordy w ilości czasu spędzonego w pracy, może sobie pozwolić na luksus zapoznania się ze stanowiskiem kilku różnorodnych portali? Czy zwolennicy popularnej obecnie na polskiej prawicy tezy o „marksizmie kulturowym” przeczytali i Krzysztofa Karonia, i Karola Marksa, czy też w ramach „samodzielnego myślenia” sięgnęli tylko po publikacje tego pierwszego?

Nie można też zapominać, że każdy ma swoje prywatne doświadczenia. Buduje więc swój światopogląd w dużej mierze w oparciu o własne obserwacje, które nie muszą być zgodne z obiektywnym stanem rzeczy. Trudno oczekiwać, aby ofiara księdza pedofila miała dobre zdanie o Kościele katolickim, a pracownik oszukany przez „janusza biznesu” ochoczo wspierał kampanie na rzecz wsparcia polskich przedsiębiorców.

Tym samym nie istnieje żadna osoba w pełni „myśląca samodzielnie”. Jesteśmy swoistymi więźniami swoich własnych życiowych doświadczeń, braku czasu na zajmowanie się czymkolwiek poza pracą i rodziną, czy w wielu przypadkach swojego intelektualnego lenistwa. Kult „samodzielnego myślenia” nie jest więc niczym innym, jak tylko retorycznym chwytem. A najczęściej używają go ludzie łykający wszystko, co znajdą na „niezależnych” stronach internetowych odpowiadających ich jedynie słusznym poglądom.

M.