Katar wydaje się być jedynie niewielką kropką na mapie Bliskiego Wschodu, ale dzięki zyskom z wydobycia gazu ziemnego potrafi budować swoją sieć wpływów w różnych zakątkach globu. Z tego powodu już za pięć lat odbędą się tam piłkarskie mistrzostwa świata, a szejkowie gościli już kilka znaczących imprez sportowych. Zbyt duża niezależność Katarczyków nie jest jednak mile widziana przez Arabię Saudyjską, która od dawna dąży do zdominowania bliskowschodniego regionu i reaguje wściekle na każdą próbę polepszenia stosunków pomiędzy państwami arabskimi a Iranem.

Zerwanie stosunków dyplomatycznych przez szereg państw rejonu Zatoki Perskiej jest oczywiście efektem ich ścisłej współpracy z reżimem Arabii Saudyjskiej, ponieważ Bahrajn, Zjednoczone Emiraty Arabskie, a tym bardziej prosaudyjskie władze Jemenu są właściwie satelitami Saudyjczyków. Na tym tle wyróżnia się natomiast Egipt, który uważa Katarczyków za rzeczywistych sponsorów międzynarodowego terroryzmu, stąd egipski prezydent Abd al-Fattah as-Sisi stara się udzielać cichego wsparcia syryjskim władzom w ich walkach nie tylko z Państwem Islamskim i „rebeliantami”. Dla Egiptu kluczowy jest jednak fakt, iż katarscy szejkowie hojnie obdarowywali zdelegalizowane w tym kraju Bractwo Muzułmańskie, będące głównym przeciwnikiem wojskowej junty, a dodatkowo zapewniali mu wsparcie poprzez słynny telewizyjny kanał Al-Dżazira.

Katarczycy za Bractwem

Katarska stacja telewizyjna do dzisiaj jest jednym z głównych wrogów egipskich władz. Już po obaleniu Hosniego Mubaraka, w ramach nakręcanej również przez ten kanał „Arabskiej wiosny”, Al-Dżazira promowała lidera tamtejszego Bractwa Muzułmańskiego Muhammada Mursiego i partyjną odnogę tej organizacji w postaci Partii Wolności i Sprawiedliwości. Faktyczne rozpoczęcie całkowitej islamizacji Egiptu nie przeszkadzało oczywiście Katarczykom oskarżającym Mubaraka i jego ludzi o dławienie demokracji i praw człowieka, co zmieniło się oczywiście wraz z przewrotem wojskowym. Al-Dżazira od jego czasu stała się głównym krytykiem władz Egiptu, broniącym zresztą do dzisiaj Bractwa Muzułmańskiego, o czym świadczy artykuł opublikowany kilka dni temu na stronach internetowych tej stacji. Współpracujący z nią badacz mediów określał Bractwo jako ruch wymagający głębokiej reformy, ale nie mający nic wspólnego z islamskim ekstremizmem, dobrze opisany natomiast w literaturze naukowej nie znajdującej żadnych jego związków z organizacjami terrorystycznymi. Ponadto Al-Dżazira po raz kolejny zaatakowała prezydenturę as-Sisiego za łamanie praw człowieka i brak gospodarczych reform, przy czym ani słowem nie zająknęła się na temat przyczyn takiego stanu rzeczy, którymi są zamachy terrorystyczne i obecność Państwa Islamskiego na Półwyspie Synaj.

Strumień pieniędzy dla „rebeliantów”

Samo powstanie Państwa Islamskiego jest jednym z efektów polityki prowadzonej przez władze Kataru. Od początku wybuchu wojny wspierały one finansowo grupy walczące z rządem w Damaszku, a brytyjski dziennik „Financial Times” już w 2013 roku pisał o milionach dolarów jakie popłynęły do Syrii w ciągu pierwszych dwóch lat walk. Dodatkowo do Turcji miało odbyć się blisko siedemdziesiąt lotów katarskich samolotów z bronią dla „rebeliantów”, których część w późniejszym czasie dołączyła właśnie do samozwańczego kalifatu. Katarskie pieniądze pomogły też w początkowym osłabieniu syryjskiej armii, ponieważ rodziny osób dezerterujących z jej szeregów miały otrzymywać z tego tytułu blisko 50 tysięcy dolarów rocznie. Emirat gości na swoim terenie także część polityków już zasadniczo wirtualnej Syryjskiej Rady Narodowej, której ważną częścią są działacze Bractwa Muzułmańskiego wypędzeni z Syrii jeszcze przed wojną za działalność ekstremistyczną. Warto przy tym podkreślić, że stosunek do Bractwa rożni Katar nie tylko z Egiptem, ale również z Arabią Saudyjską uznającą organizację za niebezpiecznego konkurenta w walce o wpływy wśród wyznawców sunnickiej odmiany islamu. Nie zmienia to jednak faktu, iż Katarczycy i Saudyjczycy wspólnie wspierali niektóre grupy „rebeliantów” współpracujące obecnie z Al-Kaidą pod szyldem Islamskiego Ruchu Wolnych Ludzi Lewantu.

Bez złóż ani rusz

Oficjalnym powodem zerwania stosunków dyplomatycznych z Katarem jest według innych państw arabskich wspieranie terroryzmu przez ten kraj, co jednak można włożyć między bajki znając regionalne zaangażowanie Arabii Saudyjskiej i jej sojuszników. Prawdziwym powodem jest jednak wypowiedź emira Tamima ibn Hamada Al Saniego, który miał powiedzieć katarskiej agencji prasowej, iż Iran pełni ważną rolę w stabilizacji regionu, a także chwalić działalność libańskiego Hezbollahu i palestyńskiego Hamasu. Katarska głowa państwa twierdzi, iż strony internetowe państwowej spółki padły ofiarą ataku hackerów, ale kilka dni wcześniej izraelskie i arabskie media informowały o naciskach Saudyjczyków domagających się zakończenia współpracy Kataru z Hamasem. Al Sani mógł więc chcieć wysłać czytelny sygnał swoim sąsiadom, aby następnie wycofać się ze swoich słów widząc ich poważne konsekwencje. Nie zmienia to jednak faktu, że Katar zawsze starał się utrzymywać dobre relacje z Iranem, choć oba kraje dzieli chociażby spojrzenie na konflikt w Syrii.

Wzajemne stosunki determinuje jednak położenie Kataru, który musi dzielić z Iranem bogate w złoża gazu ziemnego obszary Zatoki Perskiej, zapewniając sobie przy tym alternatywne szlaki transportowe. Iran z kolei stara się pozyskiwać każdego sojusznika w świecie arabskim, dlatego w związku z blokadą Kataru ze strony pozostałych państw postanowił, wraz z Turcją, dostarczyć Katarczykom żywność masowo importowaną przez to niewielkie państwo. Emirat nie pierwszy raz wszedł w konflikt z pozostałymi państwami regionu, ale najprawdopodobniej po tak poważnym kryzysie będzie musiał opowiedzieć się jednoznacznie za jedną ze stron, ponieważ trudno liczyć na jakąkolwiek normalizację irańsko-saudyjskich stosunków w kontekście regionalnej rywalizacji obu bliskowschodnich mocarstw.

M.