Naroiło nam się w ostatnich latach od produkcji filmowych traktujących o „bohaterstwie policjantów”. Dzielni, prawi oraz przede wszystkim działający w służbie obywatelom – oto obraz dzisiejszych „stróżów prawa”, jaki usiłuje się wytworzyć w społeczeństwie. Z obrazem tym stykamy się zarówno w serialach, jak i filmach, których – jak już wspomniałem – ostatnimi czasy przeżywamy prawdziwe multum, bez różnicy czy zasiądziemy przed szklanym ekranem, czy udamy się na seans do kina. Wątek policjantów i ich pracy stał się ulubionym tematem reżyserów na całym świecie, odpowiednio przygotowujących scenariusze pod swoich odbiorców. Jedną z ostatnich tego typu produkcji, jaką miałem wątpliwą przyjemność oglądać, jest w miarę świeży włoski film o całkiem sympatycznym tytule A.C.A.B., w reżyserii Stefano Sollimy. Film zwrócił moją uwagę głównie z tego względu, że oprócz głównego żenującego wątku, jakim jest praca i życie prywatne policjantów, zetkniemy się również z jakże lubianym tematem „bandyckich” kibiców oraz neofaszystów. Dzielni policjanci, chuligani stadionowi i neofaszyści – czy przeciętny i zapatrzony w ekran telewizora zjadacz chleba potrzebuje czegoś więcej do emocjonującego widowiska?

Film A.C.A.B. został nakręcony na podstawie książki o tym samym tytule autorstwa Carlo Boniniego i opowiada o oddziale włoskiej policji, służącym do tłumienia ulicznych zamieszek, a więc „znanej i lubianej” na całym świecie prewencji. Oddział, jak łatwo się domyślić, stale bierze udział w zabezpieczaniu meczów piłkarskich i dość często styka się z ich bardziej żywiołowymi pasjonatami. Główna część fabuły filmu skupia się na kilku funkcjonariuszach oddziału, którzy prywatnie tworzą również grupę przyjaciół zwracających się do siebie per „bracie” oraz wspólnie, często poza prawem, rozwiązujących swoje prywatne problemy. Do zgranej grupy miłujących wymachiwać pałkami funkcjonariuszy dochodzi nowy, młody policjant, który pomimo przejścia ze „spokojniejszego” wydziału policji nie odstaje od reszty pod względem swojej porywczości i brutalności, dzięki czemu dosyć szybko zostaje ochrzczony nowym „bratem” i dołącza do zgranej grupy policjantów, dowiadując się przy okazji czym dokładnie objawia się ich około służbowe „braterstwo”.

W filmie natkniemy się na wiele wątków ukazujących brutalność oraz hipokryzję policji. Będziemy świadkami nie tylko walk z kibicami, lecz także brutalnych pacyfikacji protestów robotniczych czy eksmisji włoskich rodzin na bruk. Przy okazji tej ostatniej kwestii warto zwrócić uwagę na postać młodego „nowego brata”, którego matce również grozi eksmisja na bruk (przyznane jej mieszkanie socjalne zostało zajęte przez nielegalnych imigrantów), co jednocześnie nie przeszkadza owemu bohaterowi aktywnie włączać się w usuwanie Włochów z ich mieszkań. Przy wielu scenach tego typu możemy dostrzec wyzbywanie się uczuć czy poglądów poszczególnych funkcjonariuszy, odreagowujących w sytuacjach podnoszących adrenalinę swoje własne życiowe niepowodzenia, objawiające się oczywiście w brutalności. Dlaczego więc już w kilku pierwszych zdaniach niezbyt pochlebnie wypowiadam się o tej produkcji? Z bardzo prostej przyczyny – chociaż film uwidacznia w kilku momentach policyjną patologię, przede wszystkim przedstawia policjantów jako „romantycznych bohaterów”, którym owszem, coś tam na boku się przeskrobie, jednak zawsze wytłumaczyć to można stresem w pracy bądź w życiu. Przemoc, naginanie prawa, wykorzystywanie statusu policjanta w życiu prywatnym czy załatwianie swoich spraw na boku – to wszystko zamazuje się gdzieś przy przerysowanej „ciężkiej pracy” policji i specyficznym zobrazowaniu osobowości poszczególnych bohaterów filmu.

Osobnym wątkiem, z którym reżyser postanowił zaznajomić widzów jest kwestia imigrantów we Włoszech oraz, jakżeby inaczej, neofaszystów. Ci ostatni, co nie powinno chyba nikogo dziwić, zostali przedstawieni w najbardziej stereotypowej formie łysych osiłków, którzy sami nie wiedzą o co dokładnie im chodzi. Co więcej, jeden z głównych bohaterów filmu, funkcjonariusz Cobra, zdaje się również posiadać takie a nie inne poglądy, o czym świadczą pokazane kilkukrotnie tatuaże na jego ciele oraz wystrój mieszkania, w którym spotyka się wraz z najbliższymi kolegami z pracy – portrety Mussoliniego, rózgi liktorskie, flaga faszystowskich Włoch itd. Ponadto syn dowódcy oddziału okazuje się być zbuntowanym skinheadem, który ucieka przed ojcem-policjantem na faszystowski squat (jawne nawiązanie do narodowo-społecznego ruchu CasaPound Italia). W dyskusjach funkcjonariusza Cobry z innymi policjantami natkniemy się na sporo antyimigranckich poglądów, które nie przeszkadzają im oczywiście w chronieniu gett imigrantów przed rozwścieczonymi Włochami. Z kolei wątek syna dowódcy oddziału zaostrza akcję filmową, gdy okazuje się, że „faszyści ze squatu” stoją za serią ataków na uchodźców oraz policjantów.

Czy znajdziemy jakiekolwiek plusy filmu? Na pewno wspomnieć można o dobrej obsadzie i co za tym idzie grze aktorskiej, a także miejscami pomysłowo dobranej muzyce. Całkiem przyjemny jest także tytuł, który na Zachodzie z pewnością przysporzy wiele rozbawienia osobom mijającym plakaty reklamujące film – wszak nie często spotykamy wielkie kinowe reklamy okraszone popularnym hasłem All Cops Are Bastards. I na tym wymienianie plusów się kończy. Cała reszta, ze scenariuszem w pierwszej kolejności, zasługuje jedynie na negację czy nawet twarde potępienie. A.C.A.B. nie jest bowiem niczym innym, jak tylko kolejną propagandówką mającą na celu uderzyć w poszczególne środowiska. Reżyser Stefano Sollima miał nawet tupet nawiązać do prawdziwych wydarzeń sprzed kilku lat, kiedy to włoska policja zabiła jednego z kibiców rzymskiego Lazio, Gabriela Sandri, którego nazwisko usłyszymy także w tym filmie.

Powyższa recenzja z pewnością nie należy do obiektywnych, jednak czy jest sens obiektywnego recenzowania nieobiektywnych filmów? Nie sądzę. Pozwolę sobie jednak pominąć kwestię, czy polecam bądź też nie polecam sięgnięcie po tę produkcję. Wspomnę jedynie, że łykającym podawane przez media głównego nurtu rewelacje o kibicach i „faszystach” odbiorcom film z pewnością przypadnie do gustu. Cała reszta musi się zaś nastawić na poczucie zażenowania, które będzie towarzyszyć jeszcze przez wiele godzin po zakończeniu seansu.

J.