enemy_front_recenzjaPolski przemysł elektronicznej rozrywki zdecydowanie nabrał w ostatnich latach rozpędu. Na czele ze sztandarową serią przygód Geralta z Rivii, która stała się nawet przedmiotem głupawej wymiany uprzejmości między Obamą, a premierem naszego teoretycznie istniejącego państwa. Poza stosunkowo już rozpoznawanymi na świecie polskimi studiami pokroju CD Projekt RED, Flying Wild Hog czy Techland, istnieje w naszym kraju całkiem pokaźna liczba mniejszych producentów gier, wciąż próbujących przebić się ze swoimi produktami do świadomości zachodniego gracza. W tym gronie znajduje się CI Games, które, co tu ukrywać, znane jest głównie z produkowania gier niskobudżetowych oraz niegrzeszących oryginalnością. Zdobyli się oni jednak na coś, co większym producentom wydaje się często zbyt ryzykowne, postanowili nawiązać do naszej rodzimej historii i osadzić swoją pierwszoosobową strzelankę w realiach Powstania Warszawskiego. Nie jest to co prawda pierwsza próba przeniesienia go na ekrany komputerów, ale o żenującej fuszerce jaką było Uprising 44 lepiej nie wspominać.

W Enemy Front wcielamy się w rolę Roberta Hawkinsa, amerykańskiego korespondenta wojennego wysłanego do okupowanej Europy. Rola obserwatora nie przypada jednak Hawkinsowi do gustu. Widząc zbrodnie dokonywane przez niemieckie oddziały, postanawia zgłosić się do lokalnej komórki ruchu oporu. Dalsze losy rzucają go w różne zakątki Europy, gdzie z wprawą cichociemnego wyprawia na tamten świat tabuny Niemców, wysadzając po drodze różnorakie instalacje wojskowe, by w końcu trafić do ogarniętej powstaniem Warszawy. Właśnie w tym momencie zaczyna się właściwa historia i zaznaczyć trzeba, że nie jest ona szczególnie porywająca. Struktura narracji uniemożliwia wręcz jakiekolwiek emocjonalne zaangażowanie się w poczynania protagonisty, czy postaci drugoplanowych przewijających się w przerywnikach filmowych. Powstanie Warszawskie pełni tu funkcję klamry spinającej retrospekcje naszego bohatera, więc zanim na dobre wgryziemy się w historię o desperackiej walce z przytłaczającymi siłami niemieckiego agresora, jesteśmy brutalnie wykopywani na misje do Francji, Norwegii czy Niemiec.

Taka konstrukcja ma jeszcze jeden dość nieoczekiwany skutek. Wspomniane misje retrospektywne przeważnie odbywają się na rozległych i urodziwych mapach, pozostawiając graczowi znaczną dowolność w osiąganiu wyznaczonych celów. Powstanie Warszawskie jest natomiast najgorszego sortu liniową strzelanką, zamkniętą w ciasnych korytarzach gruzu oraz ruin, a przez to stanowiącą zdecydowanie najnudniejszą pod względem mechaniki część rozgrywki. Statyczność misji posuwa się tak daleko, że nierzadko jest to po prostu bieganie od jednej barykady do drugiej, aby ostrzeliwać kolejne fale nacierającej niemieckiej soldateski. Nawet misje takie, jak walka o Bazylikę Świętego Krzyża, czy szturm na PAST potrafią okazyjnie stać się męczące i wtórne, a na pewno można je uznać za najlepsze punkty warszawskiej części gry. Bez porównania większą satysfakcję odczuwa się z przekradania przez francuskie wioski i zamki, niemieckie fabryki rakiet i ciężkiej wody, czy przez norweskie porty rybackie.

Scenarzysta wyraźnie nie poradził sobie takim sposobem prowadzenia akcji, więc powinien był pozostać przy porządku chronologicznym. Enemy Front skorzystałoby zdecydowanie na prostej historii o Amerykaninie, choć jak sam zaznacza – z matki Polki, przemierzającym Europę, aby w końcu trafić do Warszawy. W obecnym kształcie poszatkowana narracja nie zapewnia żadnej ciągłości fabularnej i jest jedynie pretekstem do wrzucenia gracza w dość typowe dla drugowojennych FPS-ów lokalizacje. Jeśli przez to ucierpiała część gry, której nikt wcześniej nie eksponował, a z potencjałem na pasjonującą i emocjonalnie angażującą historię, to chyba należało zupełnie inaczej rozłożyć akcenty. Oddać jednak należy, że w marketingu i samej grze znalazły się momenty stanowiące małe perełki. Już pierwszy zwiastun zapowiadał coś bezkompromisowego – dobrze wyreżyserowana i umiejętnie grająca na emocjach scena rozstrzelania cywili obiecywała zdecydowanie więcej, niż dostaliśmy w ostatecznym produkcie. Za wyjątkiem jednej misji. Podróż przez powstańczy szpital pod koniec zrywu została zrealizowana po mistrzowsku, twórcy powtórzyli tu sukces początkowej zajawki i udało im się uchwycić tę część wojny, którą rzadko pokazuje się w grach skierowanych do masowego odbiorcy.

Od strony technicznej Enemy Front ma się czym pochwalić. Gra została oparta na silniku CryEngine 3 i chociaż nie wykorzystuje w pełni jego możliwości, to nie można tu znaleźć zbyt wielu wad. Oczywiście, tekstury może nie są najwyższej jakości, być może graficznych błędów jest więcej niż powinno, może animacja postaci kuleje, ale nieraz przerywałem wyrzynanie Niemców, aby obejrzeć sobie majaczący gdzieś za dziurą w ścianie Pomnik Kopernika przed Pałacem Staszica, popatrzeć na bajkowej urody francuskie gospodarstwo, czy rozświetlone łunami pożarów nocne niebo nad wirtualną Warszawą. Uznaję zatem, że zamierzenia twórców zostały osiągnięte, a własną satysfakcję i doznania estetyczne stawiam wyżej od niedociągnięć technicznych. Enemy Front na… hm… froncie graficznym udało się osiągnąć coś jeszcze – nie przypominam sobie, abym w jakiejkolwiek grze zatrzymywał się na ekranach ładowania i nie klikał gorączkowo, aby je jak najszybciej wyłączyć po wgraniu poziomu. Tu mamy do czynienia z fantastycznymi dioramami, po których porusza się kamera przybliżając różne detale – taki widok niejednego modelarza przyprawi o szybsze bicie serca. Podobnie ekstatycznego tonu nie można niestety podtrzymać pisząc o inteligencji przeciwników, którzy potrafią się „ukryć” przed ostrzałem nie po tej stronie osłony co trzeba, albo po prostu biegną tępo w kierunku gracza. Podobnie rzecz ma się z wirtualnymi pomocnikami, którym Niemca udaje się trafić jedynie, gdy stoi metr od nich. Nieznośnymi bolączkami są również brak możliwości swobodnego zapisywania gry oraz powszechne we współczesnych FPS-ach odnawiające się zdrowie (chociaż niektórym może bardziej pasować, niż system apteczek rozsianych po zakamarkach poziomów). Na osłodę strona dźwiękowa robi naprawdę dobre wrażenie, broń na ogół brzmi-lub-grzmi jak powinna i gołym uchem słychać, że przywiązywano do tego wagę.

No właśnie. Broń. Podstawa każdej szanującej się strzelaniny. Szeroki wachlarz standardowych dla tego typu gier pukawek typu MP40, MG44, Pepeszki, StG44 czy Thompsona M1A1 poszerzono o wyciszonego Stena i Welroda, jednostrzałowy pistolet z tłumikiem. Obie te bronie przydają się, jeśli gracz zdecyduje się skorzystać z dość uproszczonego, ale wciąż funkcjonalnego systemu skradania się, który czyni grę dużo łatwiejszą, chociaż bardziej czasochłonną. Poza nimi warto wspomnieć o karabinie snajperskim (czy karabinach Kar98k i Tokarev SVT40), którego mechanikę żywcem przeniesiono z innej gry CI Games o dość oczywistym tytule – Sniper. Zapożyczenia obejmują też bardzo ładną kamerę w rzadkich okazjach śledzącą tor lotu kuli. Jest ona używana przez grę na tyle umiejętnie, że nie denerwuje. Dodatkowo każdy strzał jest inny, więc radość obserwowania z bliska perforacji kolejnego szkopa ani trochę nie maleje. Wisienką na torcie jest możliwość postrzelania z Błyskawicy i chyba żadna gra o powstaniu nie byłaby kompletna bez tego ikonicznego pistoletu maszynowego. Dodatkowo mamy też Browninga wz. 1928, produkowanego w Polsce i używanego powszechnie przez polską armię. Zabrakło VISa, widać autorzy uznali, że Colt 1911 będzie bardziej uniwersalny. Wielkie przywiązanie autorów do broni palnej widać również w animacjach przeładowywania. Nie zdarza się często, aby zaimplementowano ich dwa rodzaje – dla zupełnie pustego magazynka i pustej komory oraz dla wymiany magazynka z nabojem pozostającym w komorze. W tym drugim przypadku nie ma potrzeby odciągania zamka, więc cała operacja trwa krócej. Co więcej, w MG42 przy przegrzaniu należy wymienić lufę. Takich drobiazgów i pietyzmu życzyłbym sobie w każdej grze.

Jeśli miałbym znaleźć słowo, które dobrze oddaje moje odczucia po przejściu Enemy Front, to musiałoby to być „przyzwoita”. Nie jest to gra z górnej półki, ale chyba nie rości sobie takich pretensji, wykonanie jest adekwatne do ceny. Są niedoróbki graficzne, scenariusz nie trzyma się za bardzo kupy (z koszmarnym zakończeniem na czele – gra się po prostu urywa, a aż się prosi o jakąś narrację sumującą Powstanie), ale mimo niedociągnięć wszystko jest na tyle kompetentnie wykonane, że nie psuje rozgrywki. Czy jest to gra o Powstaniu Warszawskim na jaką czekaliśmy? Raczej nie, ale jak na razie jest jedyną przyzwoitą próbą (która przy okazji zabija niesmak o wspomnianej na początku pierwszej – zupełnie niekompetentnej) i choćby z tego względu należy zwrócić na nią uwagę.

OWL