Wielu urzędników z czasów administracji amerykańskiego prezydenta George’a W. Busha, postanowiło opuścić Partię Republikańską. Nie podoba im się bowiem wsparcie dla Donalda Trumpa. Współpracownicy Busha liczyli na odcięcie się od poprzednika Joe Bidena, ale teraz uważają wręcz, że większość republikańskich polityków wyznaje „kult Trumpa”.

Wśród osób porzucających Republikanów znajdują się urzędnicy najwyższego szczebla z czasów Busha. Najczęściej rzucili oni partyjnymi legitymacjami, czekają na formalne wygaśnięcie członkostwa, a niektórzy zostali zarejestrowani jako politycy niezależni. Łączy ich jednak sprzeciw wobec obecnej polityki ugrupowania, które nie odcięło się od wspomnianego już Trumpa.

Ma być wręcz przeciwnie. Byłym współpracownikom Busha przeszkadza fakt, iż partia po ubiegłorocznych wyborach nie odcięła się od byłego już prezydenta. Spora grupa nowych kongresmenów popiera wręcz twierdzenia o wyborczym fałszerstwie. Zdaniem odchodzących działaczy GOP, swoisty „kult Trumpa” stał się wręcz powszechny na amerykańskiej prawicy. Kristopher Purcell, były pracownik biura komunikacji Busha, mówi o rezygnacji około 60-70 byłych pracowników administracji Białego Domu.

To kolejna odsłona sporu pomiędzy dwiema przeciwstawnymi frakcjami Partii Republikańskiej. Do pierwszej z nich należą przede wszystkim liderzy partii, którzy opowiadają się za jej bardziej umiarkowanym kierunkiem. Druga grupa to zwolennicy kursu obranego za czasów prezydentury Trumpa. Istnienia sporu nie ukrywa zresztą  Ronna McDaniel, przewodnicząca Republikańskiego Komitetu Narodowego.

Rozdźwięk pomiędzy obiema grupami stał się najbardziej wyraźny podczas wydarzeń na Kapitolu. Kilka godzin po wtargnięciu do niego zwolenników Trumpa, ośmiu senatorów i 139 członków Izby Reprezentantów z ramienia GOP zagłosowało przeciwko zatwierdzeniu wyniku wyborów. Tymczasem lider senackiej mniejszości Mitch McConnell, czyli obecnie najwyżej postawiony republikanin, skrytykował te działania.

Na podstawie: reuters.com.