Niedawna wypowiedź Dobromira Sośnierza z Konfederacji, dotycząca osób dotkniętych wykluczeniem komunikacyjnym, wydaje się być reprezentatywna dla polskich środowisk neoliberalnych. W pędzie ku prywatyzacji praktycznie wszystkiego, dostępu do transportu pozbawiono kilkanaście milionów osób, czyniąc to z pełną premedytacją poprzez celowe wygaszanie popytu.

Taka sugestia pojawia się już na początku reportażu „Nie zdążę” Olgi Gitkiewicz. Autorka przytacza bowiem historię związaną z transportem publicznym w Stanach Zjednoczonych, funkcjonującym w realiach niewielkiego popytu na własne samochody. Z niepokojem na jego funkcjonowanie patrzyli właśnie właściciele koncernów samochodowych, a przede wszystkim Generali Motors. To właśnie szef tej firmy w latach dwudziestych ubiegłego wieku postanowił powołać kilka spółek córek, aby z pomocą swoich figurantów wykupić transport publiczny w Nowym Jorku.

Następnie fikcyjne firmy nie inwestowały pieniędzy w cieszące się największą popularnością tramwaje, co obniżało jakość świadczonych usług. Na dodatek zmniejszano częstotliwość kursowania linii tramwajowych, stąd ludzie jeżdżący do pracy przesiadali się do autobusów. Były one jednak wyjątkowo niewygodne i stały w korkach, stąd pasażerowie w celu zabicia czasu czytali gazety. W nich mogli z kolei zobaczyć reklamy nowych modeli samochodów, zachęcające do kupna swojego własnego pojazdu. Mieszkańcy największych amerykańskich byli więc poniekąd zmuszani do zakupu swojego własnego auta.

Wydaje się, że historia z pierwszej połowy ubiegłego wieku jest reprezentatywna także dla polskiej rzeczywistości po 1989 roku. Autorka rozmawiając ze specjalistami i pasjonatami komunikacji dotarła do dokumentu z 1994 roku. Jego autorem jest Aleksander Janiszewski, ówczesny dyrektor generalny Polskich Kolei Państwowych, który przedstawił pracownikom spółki jej nową wizję. W pierwszej kolejności nakazał on kierować się zyskiem i logiką rynkową, według której z mapy powinno zniknąć prawie sześć tysięcy kilometrów linii kolejowych.

Od tego momentu rozpoczęło się więc powolne zwijanie się polskiej kolei, zaś jej problemy pogłębiło dodatkowo prawo uchwalone w 2000 roku. Przewidywało ono podział PKP na mniejsze spółki kolejowe, a to do dzisiaj generuje chaos i wiele nieporozumień pomiędzy poszczególnymi podmiotami. Często spółka zajmująca się samą infrastrukturą nie może porozumieć się w najprostszych sprawach z organizatorem przejazdów, stąd pracownicy kolei zwłaszcza podczas awarii tracą czas na skomplikowaną biurokrację. Dodatkowo organizację sprawnie działającej komunikacji utrudnia obsługa połączeń przez samorządy. Często niektóre sprawnie funkcjonujące połączenia urywają się w połowie istniejącej linii, ponieważ jej druga połowa leży już na terytorium innego województwa.

Oczywiście polski transport to nie tylko kolej, ale także komunikacja autobusowa. Z nią jest również coraz gorzej. W ostatnich latach upadło wiele sprywatyzowanych zakładów Przedsiębiorstw Komunikacji Samochodowej, dlatego stale rośnie liczba powiatów i gmin pozbawionych połączenia ze światem. Kolej i autobusy mają przy tym niezwykle ważną cechę wspólną. W obu przypadkach po 1989 roku doszło bowiem do zjawiska wygaszania popytu, czyli absurdalnych zmian rozkładów jazdy. Były one planowane tak, aby autobusy i pociągi jeździły jak najrzadziej i jednocześnie w najmniej dogodnych dla podróżnych godzinach.

W tern oto sposób w Polsce mamy do czynienia z rzeszą kilkunastu milionów osób pozbawionych publicznego transportu. Bez własnego samochodu, albo też łaski sąsiada, załatwienie wielu spraw zwłaszcza przez starszych ludzi jest praktycznie niemożliwe. Problem ten nie dotyka jednak tylko najstarszych osób. Gitkiewicz przedstawiając historie ludzi napotkanych przez siebie w trasie zwraca uwagę na pracowników dojeżdżających do dużych ośrodków miejskich, czy też na młodzież oraz turystów zdanych na łaskę wadliwie działających prywatnych przewoźników. Wykluczenie transportowe jest więc poważnym problemem sporej części polskiego społeczeństwa, ale w wielu miejscach na odbudowę publicznej komunikacji jest już za późno. Wyludnianie się najbiedniejszych części naszego kraju jest bowiem stale postępującym faktem.

M.