muzeum_antykomunizmuBrak przedstawicieli postkomunistów ze Zjednoczonej Lewicy w parlamencie został przyjęty z radością przez osoby identyfikujące się z nacjonalizmem. Czy jednak wraz z upadkiem formacji postkomunistycznej, skończy się również sprowadzanie naszych idei jedynie do antykomunizmu, czy też za cztery lata obudzimy się z nogą w skarpetce z przekreślonym sierpem i młotem oraz partią Razem w parlamencie?

Każdy kto kiedykolwiek znalazł się na nacjonalistycznej manifestacji, zapamiętał przynajmniej podstawowy zestaw haseł, pojawiający się na każdej tego typu akcji i powtarzający się podczas niej wielokrotnie. Bez względu na okoliczności i główny temat protestu, czy dotyczy on złej sytuacji gospodarczej kraju, czy też ewentualnego przyjęcia przez Polskę uchodźców, zawsze pojawiają się okrzyki „Raz sierpem, raz młotem w czerwoną hołotę” czy „Precz z komuną”. Wiele osób uzasadniało ten stan rzeczy właśnie faktem istnienia postkomunistycznego ugrupowania w parlamencie, a także brakiem rozliczenia osób uwikłanych w największe przewinienia poprzedniego systemu. Jeszcze inni, których można bez wyrzutów sumienia nazwać oszołomami, przekonywali natomiast, iż obecnie mamy do czynienia z „komuną”, zupełnie jakby arogancja władzy i jej opresyjny charakter, czy też nasyłanie przez nią policji na obywateli było wyłącznie cechą systemów komunistycznych.

Po klęsce Zjednoczonej Lewicy i najprawdopodobniej samodzielnych rządach centroprawicy z Prawa i Sprawiedliwości, sytuacja znacząco się zmieniła. Odpada bowiem przede wszystkim argument o obecności postkomunistów w głównym nurcie polskiego życia politycznego. W nadchodzącej kadencji Sejmu czekają nas za to pojedynki rządzącego postsolidarnościowego PiS z opozycją w postaci postsolidarnościowych neoliberałów z Platformy Obywatelskiej, wychowanych już w III RP neoliberałów z Nowoczesnej PL, bliżej nieokreślonej masy Pawła Kukiza oraz PSL-u, czyli urzędników z miasteczek i ich rodzin. Nie można wykluczyć, że PiS będzie chciał rozliczyć nie tylko rządy PO, ale również i pozostających przy życiu komunistycznych aparatczyków. W ostatnim czasie można nawet zauważyć, że prokuratorzy poczuli skąd wieje wiatr, bowiem poważnie zajęli się postacią Czesława Kiszczaka i opieszałością biegłych w sprawie wydania opinii o jego zdrowiu, co nie działo się w czasie najlepszych sondaży dla Platformy, reprezentującej interesy ugodowej strony opozycji z czasów Okrągłego Stołu.

Pojawia się więc poważne pytanie, czy rzeczywiście w obecnych warunkach potrzebny jest więc muzealny antykomunizm? Czy istnieje większa grupa osób, którym wystarczą opowieści o Żołnierzach Wyklętych i umieszczane wszędzie symbole przekreślonego sierpa i młota? Rzeczywiście, istnieje grupa osób sprowadzająca swoje zainteresowania do tego wąskiego zagadnienia. Jest jednak ona po pierwsze nieliczna, a po drugie część ludzi mieniących się nacjonalistami (a sprowadzających tę ideę niestety tylko do antykomunizmu i kochania Polski bardziej niż inni) zdaje się nie zauważać, że istnieje dużo większy i skuteczniejszy politycznie podmiot zaspokajające podobne zapotrzebowanie. Jest nim PiS, który już niedługo znów przejmie kontrolę nad Instytutem Pamięci Narodowej (choć IPN w trakcie rządów PO ani o jotę nie zmienił swojego antykomunistycznego nastawienia), a poprzez dostęp do instytucji wyższego szczebla będzie mógł również zorganizować dużo „huczniejsze” obchody Narodowego Dnia Żołnierzy Wyklętych. Aby przekonać się, że do upamiętnienia „Wyklętych” i postaci związanych z szeroko pojętym obozem narodowym nie potrzeba samych narodowców, wystarczy przejechać się chociażby do Ostrołęki. Muzeum Żołnierzy Wyklętych, rondo Romana Dmowskiego, ulice żołnierzy antykomunistycznego podziemia… Można? Można, i to bez narodowców we władzach.

Tymczasem na scenie politycznej pojawiło się dużo większe zagrożenie, niż paru dziadków z legitymacjami PZPR schowanymi w szafie, którzy pojawią się na pierwszomajowym pikniku SLD. Jest nim założona przed kilkoma miesiącami lewicowa Partia Razem, która co prawda nie weszła do parlamentu, jednak załapała się na budżetową subwencję. Wystarczył jeden dobry występ  jej przedstawiciela w przedwyborczej debacie partyjnych liderów, trzy dni obecności w mediach i z ugrupowanie cieszyło się wzrostem poparcia z 1 do prawie 4 proc. Można oczywiście mówić, że Razem zawdzięcza ten skok medialnemu zamieszaniu, jednak gdyby obecność w mediach można było prosto przeliczyć na poparcie, zwycięzcą tych wyborów byłby Ryszard Petru i jego Nowoczesna. Siłą lewicowej partii było to, że przedstawiła ona program alternatywny do jej konkurentów, uważających że „skapnie samo”, jeśli tylko jeszcze bardziej polepszy się warunki przedsiębiorcom i pracodawcom. Zamiast tego Razem przedstawiło program, który w przeszłości zmienił zachodnie państwa i poprzez redystrybucję dochodów podniósł status materialny społeczeństw, a tym samym zwiększył wśród niego wpływ kulturowych komponentów lewicowych ideologii. Nawet jeśli kontrowersje wzbudza propozycja 75 proc. podatku dla najbogatszych (choć korwiniści zakładający z tej okazji wydarzenia na Facebook’u raczej nie rozumieją pojęcia progresywnych podatków), nie jest wykluczona programowa korekta, którą środowisko to już uczyniło. Nie można bowiem ukrywać, iż Razem jest kolejną inicjatywą kulturowej lewicy, rozumiejącej, że w chwili obecnej społeczeństwo ma inne problemy niż prawa transwestytów i filozoficzne zagadnienia marksizmu. Zza fioletu Razem w przyszłości na pewno wyjrzy tęczowy sztandar, jednak na razie artykułując postulaty socjalne w kraju galopującego neoliberalizmu, ugrupowanie podąża ścieżką zachodniej socjaldemokracji z początków XX wieku.

Trudno oczekiwać, że rządy PiS powstrzymają ten trend. Partia zapewne uśmiechnie się do antykomunistycznego i konserwatywnego obyczajowo elektoratu, jednak już powoli zaczyna ona urabiać wyborców oczekujących czegoś więcej, że „wicie rozumicie”, ale nie zamierzamy spełnić wszystkich naszych prospołecznych obietnic. Dla osób pamiętających praktykę pierwszych rządów PiS-u nie jest to zaskoczenie, bowiem ugrupowanie obiecywało wówczas „Polskę Solidarną” a po wyborach nagle pojawiła się Zyta Gilowska i obniżka podatków dla najbogatszych. Choć wtedy wzrost gospodarczy nie był równie wysoki, a bezrobocie dopiero spadało z dość wysokiego pułapu, dzisiaj podobne wytłumaczenie nie zadziała na społeczeństwo niewidzące żadnych korzyści z coraz lepszych wskaźników statystycznych. Trudno oczekiwać, żeby pod tym względem alternatywą stał się ruch Pawła Kukiza i zasiadający z jego ramienia w parlamencie działacze Ruchu Narodowego, którzy w dużej mierze zawdzięczają swoje mandaty siedzeniem cicho w czasie kampanii wyborczej. Sam muzyk nie ukrywa, iż najbliżej jego ucha znajdują się lobbyści z Centrum Adama Smitha, natomiast Robert Winnicki i spółka z zasady nie zajmują się kwestiami mogącymi wywołać kontrowersje wśród ich „gimbopatriotycznego” zaplecza. Nie będzie zresztą większym zdziwieniem jeśli RN-owcy w nowym parlamencie będą jedyną grupą wspominającą o gender, licytującą się dodatkowo z PiS-em na to, kto osiem lat temu podpisał Traktat Lizboński.

Ciekawą obserwację przynosi tymczasem badanie opinii publicznej, zamówione przez „Dziennik Gazetę Prawną” i opublikowane w powyborczy poniedziałek. Dziennikarze pisma chcieli znaleźć odpowiedź jakie cechy programowe powinna mieć pożądana przez Polaków partia polityczna. Choć  było to nieco utopijne założenie i sukces podobnej formacji nie byłby oczywisty, z badania wynikało, iż Polacy chcą partii o charakterze narodowo-konserwatywnym i socjalnym, postulującą zapewnienie podstawowej opieki zdrowotnej oraz emerytur, popierającą własność prywatną jednak nieopowiadającą się za całkowitym wycofaniem państwa z gospodarki i chcącą pozostać w Unii Europejskiej bez przyjmowania waluty euro. Jak widać potencjał na sukces politycznej propozycji w dużej mierze zbliżonej do naszych poglądów jest, ale od określenia nowego kształtu polskiego nacjonalizmu zależy, czy schowamy stare przyzwyczajenia do szafy, czy też dalej będziemy odróżniać się od reszty jedynie tym, co już dawno powinno znaleźć się w przysłowiowym muzeum. Nasi najgroźniejsi przeciwnicy już to bowiem zrobili.

M.