nacjonalizm_na_sportowo_1Wraz z nowym rokiem rozpoczynamy nowy cykl na Autonom.pl, jakim będzie seria wywiadów z nacjonalistami uprawiającymi poszczególne dyscypliny sportu. „Nacjonalizm na sportowo” ma za zadanie przybliżyć Czytelnikom korzyści płynące z aktywności fizycznej oraz fakt, że na jej podjęcie nigdy nie jest za późno – w większości przypadków jedyną przeszkodą jest lenistwo, na które nie powinno być miejsca w życiu nacjonalisty. Będą tutaj rozmowy zarówno z zawodnikami, jak i amatorami uprawiającymi sport dla własnej przyjemności – jedni i drudzy podzielą się z Wami swoimi uwagami dotyczącymi sportowego trybu życia. Cykl rozpoczynamy od rozmowy z nacjonalistą od kilku lat zajmującym się koreańską sztuką walki – Taekwondo.

***

Witaj, na sam początek dzięki za wsparcie cyklu „Nacjonalizm na sportowo” i od razu szybkie pytanie: jak zaczęła się Twoja przygoda ze sportem?

Przygoda zaczęła się w wieku ledwie kilku lat, kiedy tata zapisał mnie do klubu z mojej podstawówki. Ale po kilku latach niestety się skończyło i miałem długą, zbyt długą przerwę. Drugie podejście, które trwa do dziś, nastąpiło po tym jak po kilku latach melanżu dotarło do mnie co ze sobą zrobiłem. Sapiący grubas, który zdziadział już w wieku 20 lat. Postanowiłem twardo – będę trenował i odwrócę niekorzystną sytuację mojego organizmu, a co za tym idzie – psychiki. Wracam na salę! Wróciłem i nie wychodzę z niej już szósty rok, cokolwiek by się nie działo w moim życiu.

Co sprawiło, że zdecydowałeś się trenować właśnie Taekwondo?

Od małego imponowały mi efektowne techniki nożne, oczywiście za sprawą inspiracji filmami (przewijanymi na VHS, hehe) o takiej tematyce. Taekwondo (i taekwon-do, różnie się pisze w zależności od federacji, czyli odmiany) stawia głównie na nogi, a dowiedziałem się o tym min. z książki, którą przypadkowo kupiłem za małolata (wtedy skupowałem wszystko o tej tematyce, niezależnie od stylu). Wiedziałem co chcę trenować i nie żałuję do dziś. Wiem, że jest to dla mnie idealny styl, który ciągle od nowa mnie fascynuje.

Jak zmieniło się Twoje życie odkąd na poważnie zajmujesz się sportem?

Schudłem… 20 kilo, zresztą sam wiesz, bo pamiętasz mnie z manifestacji jak pełzałem gdzieś z tyłu, hehe. Poprawiła się moja kondycja, pewność siebie i umiejętności, a co za tym idzie – przydatność dla ruchu. Dowiedziałem się sporo o dobrych i złych nawykach żywieniowych, co pozwala mi jako tako kontrolować wagę i nawet na… dużo niezdrowego żarcia od czasu do czasu (moja słabość, niestety, ale jestem stuprocentowym straight edge, a więc chociaż żarcie mi pozostało :).

Od kilku lat startujesz w zawodach. Jak długą drogę przeszedłeś, zanim zdecydowałeś się sprawdzić swoje umiejętności w ten sposób?

Wystartowałem po raz pierwszy po ponad dwóch latach treningów, gdy miałem już stopień upoważniający mnie do startów. Od tego czasu staram się wyjechać na turniej średnio dwa razy do roku. Przeszedłem długą drogę, od grubasa po sportowca – tak to odbieram i jestem z tego dumny, mimo, że zaliczyłem na pierwszym turnieju dwie porażki.

Zresztą nic nie przychodzi łatwo, dopiero ostatnio widzę małe owoce powolnego, acz konsekwentnego zbierania doświadczenia. W minionym roku po wygranej walce, przegrałem dopiero w ostatnich 10 sekundach walki o medal i to za przewinienia (odebranie punktu – mamy elektryczne tablice, które można czytać cała walkę, widzisz na bieżąco co i jak), a nie przez gorszy poziom od przeciwnika.

Jestem zadowolony, bo i tak już mistrzem Polski nie będę – zbyt wiele zmarnowanych lat, a poziom w Polsce jest wysoki. Startuję dla siebie i dla moich podopiecznych. Chcę testować odporność na stres i mobilizuję się tak do cięższych treningów i diety.

Czy stosujesz jakąś „specjalistyczną” dietę pod sporty walki? Jeśli tak, jak bardzo różni się Twój jadłospis w okresie przygotowań do zawodów od tego „codziennego”?

Niestety, muszę stosować dietę w okresie startowym, gdyż ważę akurat na pograniczu dwóch kategorii wagowych i chcę być koniecznie w tej lżejszej. Raz to olałem i wystartowałem w wyższej, ale ten jeden turniej wyleczył mnie z podobnych pomysłów :). Stanąłem na macie, naprzeciwko wyszedł typ półtorej głowy wyższy, o budowie typowego, naturalnego „kloca”, który dodatkowo miał czarny pas i szybko machał ciężkimi nogami. Mój sekundant (kumpel) powiedział tylko: „o kurwa”, po czym przestały trafiać do mnie jego porady taktyczne :). Ta walka miała też wątek tragikomiczny – dostałem od owej Godzilli kopa w kask, padłem na glebę, a po ok. 2-3 sekundach była awaria prądu na hali zawodów. Gdyby nastąpiła równocześnie z przyjęciem strzała, pomyślałbym, że nie żyję :). Wstałem, podniosłem ręce do gardy, ale przez awarie tablic musieliśmy umówić się na zakończenie pojedynku przed czasem – udawałem, że rozpaczam z tego powodu, hehe.

Wracając do sedna, różni się tym, że jem regularnych 5 posiłków dziennie, oczywiście odpowiednio dobranych. Unikam wynalazków typu chipsy, fast foody i gazowane napoje, a także trenuję, więc waga nie idzie w górę, a nawet delikatnie jeszcze w dół. Ale po zawodach zawsze daję sobie nagrodę w postaci jakiegoś okresu mniej zdrowego odżywiania, coraz trudniej mi utrzymać dyscyplinę w tym temacie. No, ale jak trzeba to trzeba – nie chcę już być żałosnym grubasem, starczy.

Wielu autonomicznych nacjonalistów prowadzi i promuje zdrowy oraz sportowy tryb życia. Uważasz tę tendencję za potrzebną w ruchu nacjonalistycznym, czy może jest to wątek, który należy rozgraniczyć od działalności narodowej/politycznej?

Nie uważam by trzeba to było rozgraniczać, bo naród do bycia uświadomionym nie potrzebuje jedynie wiedzy politycznej, ale i jasności umysłu. Jeśli Polakiem rządzi mus przeżycia pięciu dni w pracy, by szóstego i siódmego imprezować, to z niczym do niego nie dotrzemy. Także po pierwsze musi być trzeźwy, aby zaczął interesować się szeregiem innych spraw dookoła. Od czasu do czasu pewnie nie zaszkodzi, ale wiemy jak zazwyczaj te od czasu do czasu wygląda.

Wewnątrz ruchu też jest to potrzebne ponieważ nasi ludzie powinni interesować się robotą, którą mają do wykonania (w zależności od predyspozycji), a nie ustawianiem kolejnej domówki. Nie wspominając o tym, że trenujący sporty walki aktywista będzie lepiej przygotowany na spotkanie z adrenaliną towarzyszącą ewentualnym awanturom z przeciwnikami politycznymi. Dzisiaj każdy ćwiczy: kibice, lewacy (mimo, że jest ich niewielu, chcą się odrodzić!), my również powinniśmy.

Jestem też zwolennikiem bicia przez grupy nacjonalistów najebusów, którzy robią swoją postawą wstyd na naszych manifestacjach. Chyba tylko argument siły przemówi im do pustych łbów, że jak już muszą, niech zostaną w domu i zamiast flagi przygotują sobie miskę do wymiocin.

Od kilku lat w Polsce można zauważyć swoistą „modę” na sporty walki. Jak oceniasz to zjawisko z pozycji osoby od kilku lat stale obecnej na salach treningowych?

Moda mi się podoba, bo lepiej na sporty walki niż na liścia gandzi jak to było w nadmiarze kilka lat temu. Dzisiaj na osiedlach garderoba z listkiem ginie przy garderobie patriotycznej i sportowej, noszą ją głównie patologiczne ćpuny, a także wąska grupa zwolenników legalizacji, reszcie słusznie kojarzy się to z tandetą. To i fakt alternatywy dla młodzieży są właśnie plusy tej mody.

Minusem jest jak zwykle stado baranów, które się podszywa i robi przypał. Na szczęście – głównie sobie. Głupota przejawia się jak zwykle lansem kosztem ciężkiej pracy. Nie mam nic przeciwko obnoszeniu się z trenowaniem, uważam, że takie bluzy to część promocji i walki propagandowej, ale „wszystko ma swoje priorytety”. Dla mnie trening sportów walki to przede wszystkim te ciężkie dni, kiedy się nie chciało, a najbliżsi wywoływali presję na coś innego, a ja walczyłem z całym światem, brałem torbę i lądowałem na sali. Dzień po dniu, miesiąc po miesiącu, rok po roku. To, niezależnie od wyników, przypomina mi, że jestem sportowcem – po prostu regularnie, od dawna uprawiam sport.

Ostatnio natknąłem się na taki sympatyczny mem, który przedstawiał napinacza i był podpisany: był na trzech treningach, na zakupy chodzi w owijkach. Hehe… tym właśnie są lansiarze i w tym jest problem z nimi… Jest też problem z modą wśród nacjonalistów. Wielcy sportowcy, a na koncertach leżą najebani. Wybierzcie panowie, albo garderoba z górnolotnymi hasłami, albo ta wasza butelka i rzygowiny. Coś za coś. Jeśli trenujecie – na koncertach możecie dać przykład godnej postawy.

Wróćmy do Taekwondo. Możesz przybliżyć Czytelnikom stopnie przyznawane adeptom tej sztuki walki?

Masz 10 stopni uczniowskich i 9 stopni mistrzowskich. Na każdy musisz zdać egzamin przed komisją. Nie powinno się dawać pasów za darmo – jeśli trafisz do takiego klubu, uciekaj z niego, bo to jakieś gówno. Ale ja nie spotkałem się na szczęście z czymś takim. Pasy to dobry motywator. W czasach MMA niedoceniany, a to fajna zabawa.

Jak wygląda standardowy trening Taekwondo? Czy odnajdzie się na nim również ktoś, kto np. nigdy wcześniej nie uprawiał jakiegokolwiek sportu?

Odnajdzie się każdy, ale nie ma co ukrywać, że najwięcej wyniosą ci, dla których nogi są… kolejną parą rąk i mają jakieś predyspozycje do machania nimi. Wiadomo, z dzieciakiem zrobisz więcej w tym względzie, od małego będziesz je rozciągał i kształtował (chociaż i tu są różne predyspozycje, zupełnie na tej samej zasadzie co różna sylwetka na siłkę – jeden jest urodzony atleta, drugi np. urodzony chuderlak i nie będą mieli równej drogi na szczyt).

Dorosły, który ma taką blokadę, że kopie jedynie low kicki – nawet gdy się porozciąga, nadal może uprawiać tkd, ale już raczej czysto rekreacyjnie. Widzisz, tym się różnią sztuki walki od sportów walki, że taekwondo, czy karate może uprawiać osoba w każdym wieku, przyjdzie, pokopie sobie w powietrze, porobi układy (takie formy ruchowe, na moje idealne dla osób w zaawansowanym wieku), porusza się. A widzisz dziadka, który trafia na MMA? Po co?

Za to zwykły dorosły, lecz ciągle młody typ, a taka jest średnia wśród nacjonalistów, który coś tam sobie kopnie na wysokość klatki piersiowej, może bez problemu przyjść i uczyć się walki rodem z Korei. Będzie regularność, będą postępy. Tylko, właśnie (i tu odpowiedź na pierwszą część pytania), trening taekwondo wymaga więcej cierpliwości niż np. kickboxingu (z całym szacunkiem, bardzo lubię – dorzuciłem ostatnio na pół roku, ale zabrakło mi czasu na wszystko i póki co odpuściłem kicka) z tego powodu, że typowy chłopak, czy dziewczyna z ulicy zdziwi się wykonywaniem zdaniem dzisiejszego sportu „wielu bezsensownych technik” (układy, elementy tradycyjne). A taka prawda, że to często spłycanie wg typowych mechanizmów konsumpcjonizmu: chce teraz, już, zaraz! Ludziom brakuje często (nie zawsze, nie chcę generalizować, bo tyczy to głównie wspomnianych wcześniej napinaczy!) pokory i najchętniej po roku chcieliby nazywać się super fighterami i wygrywać. A gdzie wypracowane lata? Gdzie tysiące powtórzeń jednej techniki? Gdzie dbanie o przyszłość, czyli starość?

Także nie przedłużając – typowy trening taekwondo (chociaż dobre kluby dbają o różnorodność, tym bardziej, że ćwiczy u nas sporo młodych ludzi) to powtarzanie elementów tradycyjnych, rozciąganie plus wzmacnianie wszystkich mięśni nóg, a także kopanie, kopanie i jeszcze raz kopanie we wszelkich konfiguracjach (tarcze, worki, technika w powietrze, walka sportowa). Co jakiś czas powinna być motoryka, wytrzymałość i mimo wszystko – ręce. Typowego boksu mamy malutko (aczkolwiek są łączone kluby taekwondo i kickboxingu, według mnie idealne połączenie, odpowiednio prowadzone nie kłóci się ze sobą i zyskasz podczas startów w obu dyscyplinach), a to dlatego, że walczymy w długim dystansie (zawodnicy mają zazwyczaj długie i naprawdę niesłychanie szybkie nogi, którymi starają się trafić zbliżającego się przeciwnika i zapunktować – wystarczy kogoś mocniej dotknąć by mieć zaliczony punkt). Mimo to, podstawowe techniki ręczne również trenujemy.

Taekwon-do tradycyjne przypomina kickboxing na matach, taekwondo olimpijskie jest jedyne w swoim rodzaju i przypomina… szermierkę nogami ;).

Kontynuując, co doradziłbyś osobom, które zamierzają trenować właśnie tę dyscyplinę?

Nie nastawiać się na bardzo szybkie postępy. Tu zamiast patrzeć miesiąc w przód, trzeba patrzeć raczej kilka lat w przód, dać sobie sporo czasu. Ale jeśli będziesz robił to regularnie, bez ściem, wymówek i przerw – efekty przerosną oczekiwania.

Wiadomo, wiele zależy też od klubu – patrz na trenera, patrz na grupę zaawansowaną. Jak wszędzie, możesz trafić na tandetę i na super klub. Na przykład w Warszawie możesz trafić na polską czołówkę (Taewo), albo na totalną tandetę występującą pod nazwą taekwondo, ale nieproponującą niczego fajnego (nie ma co podawać nazw, ale jest kilka takich klubów). Radzę zatem dobrego wyboru klubu. A potem? Wytrwałości, silnej woli.

To byłoby na tyle. Dzięki za poświęcony czas. Ostatnie słowo należy do Ciebie.

Polecam taekwondo czytelnikom autonom.pl. Oglądajcie olimpijską odmianę (taekwondo WTF) na najbliższej olimpiadzie! Będą tam takie atrakcje jak na poniższym filmiku.

A tak w gruncie rzeczy: życzę Wam odnalezienia takiego stylu, który będzie pasował do waszej zajawki i predyspozycji. Podstawa niezmarnowanych lat to dobre wybadanie gruntu! Taekwondo z pewnością nie jest dla każdego.

rozmawiał: J.